Przejdź do treści
Strona główna » Blog » Alicja Kozłowska-Mielczarek – Chartakteryzatorka

Alicja Kozłowska-Mielczarek – Chartakteryzatorka

    Transkrypcja rozmowy w formacie.docx

    Moje nazwisko jest Alicja Kozłowska-Mielczarek. Mieszkam w Łodzi, jestem charakteryzatorką filmową. Również pracowałam w Teatrze Wielkim. Przez pięć lat, w którym miałam przyjemność się spotkać ze Zdzisławem Papierzem, Szczepańskim. I od tego się zaczęła moja cała historia związana z filmem również.

    [Biała plansza. Pośrodku czarny napis prostą czcionką: Plansza: Jak zaczęła się Pani przygoda z kinem?] Chodziłam do kina już będąc dzieckiem małym, ponieważ mieszkałam na Wodnej 15, blisko tutaj Targowej. I mój dziadek był niesamowicie związany z filharmonią, z filmem. I myśmy z moim bratem, śp. Janem Gadomskim, chodziliśmy do kina co niedzielę do kina Gdynia. Tam były tak zwane Teleranki i dziadek z nami chodził tam, ponieważ miał kolegę, operatora w… no w kabinie, prawda, tej, która wyświetla. On tam szedł do kolegi, a myśmy oglądali filmy. Byliśmy tak szczęśliwi, no po czym wracaliśmy, wracaliśmy do domu, gdzie czekał nas cotygodniowy obiad rodzinny. Także wspaniale wspominam mojego dziadka, który, Aleksander Olszewski, który właśnie nadał rytm taki właśnie do filharmonii, do teatru i do kina, to już szczególnie.
    [Biała plansza. Pośrodku czarny napis prostą czcionką: Plansza: Dlaczego podjęła się Pani tej pracy?] Trochę życie mnie zmusiło, ponieważ tak, moja mama zmarła w wieku 37 lat, ja miałam 15 lat, brat 13. Siostra 7. Także dramat był nieprawdopodobny. Byłam trochę pod egidą dziadków, dziadkowie z tradycjami. Mieszkali tutaj na Wodnej. Myśmy już mieszkali na Tokarzewskiego w Łodzi, na Bałutach. Ojciec po prostu się szybko, że tak powiem, po roku zmienił rodzinę, pozostawił nas, tak że my mieliśmy dosyć trudno. Brat po prostu poszedł, bo ojca marzeniem było po prostu, żebyśmy byli technikami. I dlatego on kierował nas właśnie, między innymi do tego technikum włókienniczego i mojego brata też. Mój brat jednak wybrał medycynę, a ja później wybrałam film, znaczy najpierw teatr, gdzie spotkałam się z ludźmi, tak jak wspomniałam, Zdzisławem Papierzem, który osiągnięcia miał w filmie, znany był. Młodzi ludzie się uczyli nawet. No ja się uczyłam po prostu u niego w teatrze, będąc chyba pięć lat. No i dzięki właściwie Irenie Koseckiej i filmowi Czarne Chmury, to dostałam się do filmu. Ponieważ była taka sytuacja, że potrzebowano zarosty filmowe. No więc Papierz miał kontakt z Kosecką i po prostu powiedział, mówi „słuchaj, robimy zlecone prace”. No więc mnie też brody, jakieś zarosty, bo wiadomo, że to jest z tego okresu, a robiliśmy, i moje koleżanki również, i koledzy. No i okazuje się, że pani Irena Kosecka, świętej pamięci też, powiedziała, że „pani Alicjo, ponieważ pani dobrze robi te zarosty, czy mogłaby pani zrobić perukę?” Ja mówię „proszę bardzo”. No i zrobiłam perukę dla Fettinga i dzięki niemu ja znalazłam się w filmie, ponieważ Czarne chmury wyjechały w plener i nie miał kto odebrać tej peruki. Znaczy tej peruki nie, peruka już była wcześniej odebrana, ale miałam kolejne zarosty do zrobienia. W związku z czym poszłam do wydziału inscenizacji i w wydziale inscenizacji mi powiedziano, że „proszę iść do kierownika wydziału, czyli do pana Walkowskiego”. No więc weszłam do niego, a on mówi „proszę Pani, jak Pani się nazywa?” Ja mówię „Alicja Kozłowska”. On szufladę otwiera i mówi „a czy zechciałaby Pani pracować w filmie?” Na to, na to ja mówię, „no, muszę się zastanowić. -Ma Pani po prostu trzy dni.” Ja byłam w poniedziałek, do środy musiałam odpowiedzieć. Więc wróciłam do teatru we wtorek i Zdzisław Papierz mówi „słuchaj, ze swoim zdrowiem ty się nie nadajesz do filmu, słuchaj, tam trzeba wyjeżdżać, to dla mężczyzn”. Na to Szczepański, który też był w filmie, pracował, i on mówi „pani Alicjo -bo paliłam papierosy- idziemy na papierosa”. On powiedział, mówi tak „pani Alicjo, szczęście i przypadek to jest raz, dwa. Jeżeli pani nie wykorzysta, to pani wróci do nas, jeżeli pani się nie sprawdzi”. No więc postanowiłam jednak, jednak zadecydować, że pójdę. No i wówczas spotkałam Halinę Ber, która przygotowywała Hasa film, olbrzymi, Sanatorium pod klepsydrą. No wyjątkowy. Aczkolwiek ja już znałam bardzo dobrze perukarstwo, więc teraz się zupełnie inaczej przygotowuję. Wówczas przygotowywałam bardzo intensywnie. To trzeba było krauzle zrobić, to znaczy do peruki, krepę do zarostów. No w ogóle było tam wyzwanie nieprawdopodobne z uwagi na to, że film kreacyjny, Has nieprawdopodobny jest. On jest po prostu czujący kreskę plastyczną, wymagający nieprawdopodobnie. I on po prostu powiedział, mówi „pani Alicjo, ja wierzę w panią, że pani to osiągnie i pani to zrobi”. Ja pomagałam Halinie, a Halina wierzyła we mnie bardzo. No była taka sytuacja, że broda ma być półtora metra, no to niewyobrażalnie, jak zatkać taką brodę. Ale pomogła nam fabryka w Zgierzu, to jest, jak ona się tam nazywała, ta chemiczna, taka znana? „Boruta”. I oni dla nas wyprodukowali tak cienki włos, ale z żyłki. No trzeba było to spreparować farbą, no bo wiadomo, że oni już nie… Wszystko żeśmy pokonały, wszystko było świetnie. Ja zatkałam tą brodę, no w ogóle super, super. Natomiast żeśmy sprawdziły, że pod wpływem ciepła zbytniego, to te włosy się topią. No więc trzeba było po prostu wymyśleć coś takiego, żeby to po prostu jakoś, jakoś, jakoś nadążyć, żeby to osiągnąć. I rzeczywiście te brody były znakomite. I one świetnie trzymały, powiedzmy, taką pogodę listopadową. Bo to listopad myśmy byli, pamiętam, w Krakowie. I normalne włosy, ludzkie, to są po prostu takie, że pod wpływem wilgoci rozpada się ta cała konsystencja. To, co się ufryzuje, trzeba bardzo pilnować, albo bardzo zlakierować specjalnymi lakierami. A tutaj okazuje się, że ten włos sztuczny, świetny był, bardzo dobrze trzymał. Było znakomicie. No po prostu Has był zachłyśnięty. Także było bardzo, bardzo, bardzo. Bo w tej chwili to mają charakteryzatorzy bardzo… duże osiągnięcia w sensie takim i mogą kupić powiedzmy różne rzeczy plastyczne i tak dalej i tak dalej. Myśmy wówczas w tamtych latach 70. tego nie było i pamiętam, że Has chciał po prostu mieć te postaci porcelanowe. Takie, żeby były te manekiny porcelanowe. To jest nieprawdopodobne, żeby to uzyskać szminką. W związku z czym, ponieważ Halina miała, Halina Ber oczywiście, miała po prostu swoją kuzynkę w farmacji i zapodała coś takiego, żeby ona spreparowała coś. No i dobrze, ona spreparowała, rzeczywiście było to znakomite. Ale było też bardzo śmiesznie, kiedy ta właśnie jej kuzynka, twórczyni tego preparatu, musiała iść na jakieś zebranie czy coś, no i zostaje. Mówi „wiesz, Halinko, zrobisz tak, że tu dolejesz, tu pod tego i podgrzewasz”. No, oczywiście wszystko było fajnie, do momentu, że pomyliła całą historię. W związku z czym, podgrzała jak wybuchło pod sufit. No to było śmieszne, ale jednocześnie było groźne, bo żeśmy sobie zdawały, że to nie tędy droga. Ale były takie właśnie ciekawe historie, a wracając do Hasa, to Has szalenie był plastyczny i mieliśmy bardzo długi ten okres pracy. Było ciężko pracować, bo ja przy okazji złapałam zapalnie płuc. No bo wiadomo, że Kraków to też nienajlepszy jest w listopadzie. W związku z czym było bardzo trudno, powiedziałabym, na czas. Ale, przepraszam, ale mi się bardzo opłacało, ponieważ Has zawierzył i powiedział, mówi „Panie Alicjo, robimy następne filmy”. I on po prostu miał robić jeszcze tego słynnego Osła grającego na lirze. Ja oczywiście przeczytałam, bo to miało już być tak blisko po Baltazarze, bo Francja partycypowała w kosztach. No ale Has też trochę podupadał, trochę też mało było pieniędzy. Bo przecież my, żeśmy jak Baltazara robiły, no to pojechało 4 osoby i pojechaliśmy do Paryża, żeby cokolwiek kupić, dlatego że u nas nic nie było. Nic nie było. To były czasy nieprawdopodobnie trudne. I też pamiętam taki okres, gdzie wiadomo w tej scenerii, w tej scenografii Jan Nowicki, który grał w głównej postaci, to on po prostu musiał być taki szary. No więc szminka Maxa Factora 1742, pamiętam do końca. I ona była bardzo trudna, ponieważ nakładać trzeba było bardzo umiejętnie, delikatnie i to trwało dosyć długo. Nawet uszy, szyje i tak dalej, żeby to nie było kontrastu. No i pamiętam, że tak się, tak, prawda, nad Jankiem pracowałam właśnie delikatnie, a Janek mówi „Alicja, daj spokój, bo nie wyrobię”. Także to jest taka historyjka. No, na pewno wspominam z Hasem wszystkie filmy, bo wprawdzie pracowałam z Wajdą, tak jak powiedziałam właśnie. Później spotkałam się z nim również w Katyniu, w jeszcze w jakimś filmie, no ale to już, oni zresztą się nienawidzili. Oni się nienawidzili, to jest raz. Poza tym, jak byłam hasowska, to nie mogłam być wajdowska. I to jest to. A Warszawa to jest po prostu też, jest Warszawka, to Warszawka, oni tam swoje też brali.

    [Biała plansza. Pośrodku czarny napis prostą czcionką: Plansza: Jak wspomina Pani pracę na planie Ziemi obiecanej?]

    No więc jak Halina Ber zaproponowała mi właśnie, żebym robiła tę Ziemię Obiecaną, no to dla mnie to było bardzo do przodu, ale również duża odpowiedzialność, w związku z czym miałam zadanie właśnie, żeby iść do Muzeum Etnograficznego i załatwić taką dokumentację, żebyśmy byli zorientowani, jak wyglądają poszczególni fabrykanci, w związku z czym tam utknęłam chyba tam dzień czy nawet dwa. Bardzo pięknie muzeum wydało nam te cztery albumy. Nie mogę się pochwalić, ponieważ jak poszłam na emeryturę, to oddałam koleżeństwu, bo myślę sobie, po co mnie. Już Ziemi drugiej nie będę robiła. W związku z czym oddałam Waldkowi Pokromskiemu i Tomkowi… No już nieważne. Wypadł mi w tej chwili. W każdym bądź razie zrezygnowałam. Natomiast jeżeli chodzi o pracę, to nam się świetnie pracowało, tylko że po prostu warszawiacy przyjeżdżali i oni mieli tutaj hotele, mieli wszystko. W momencie, kiedy były te przewroty polityczne i kinematografia jakby siadła w Łodzi, bo to Hollyłódź była, a później po prostu ta przemiana, w związku z czym ja miałam propozycję w Warszawie, bo tam wszyscy się wynieśli, którzy są ważniejsi, że tak powiem, że filmy, że producenci i tak dalej, czy tam scenografia, też znajomi, bo przecież wiadomo jak się pracuje, to jest jedna rodzina i później jedno drugiego ciągnie, bo po prostu na zasadzie takim, że my możemy nie rozmawiać, ale spojrzymy i wiemy o co chodzi. W związku z tym to jest taka duża wartość, ponieważ to jest połowa sukcesu, można powiedzieć. Bo czasem są niewygodne jakieś sytuacje, a się spogląda i wiemy o co chodzi. I wówczas ta ekipa przyjeżdżała, było wszystko fajnie, natomiast tak jak wspomniałam, że my żeśmy jeździli do Warszawy, to Warszawa miała taki dosyć permanentny na nas ten. Mówi „no to załatwcie sobie hotel”. To ja mówię „ja nie muszę”. No chwileczkę, ja mam płacić za hotel, za ten. To tym, co zależało, to ja po prostu byłam w hotelu opłacona. Ale generalnie to najchętniej, żeby brać z Warszawy. Czyli my w tę stronę to był hotel i Mazowiecki i Grand Hotel. Natomiast jak my, to już gorszy sort byliśmy. Było po prostu bardzo trudno. Aczkolwiek też miło wspominam, bo spotkałam się z też nieżyjącym już w świętej pamięci Pawłem Rakowskim, który zaproponował mi „Alicja, kup mieszkanie, będziesz robiła ze mną filmy”. Ale mnie to tak za bardzo nie interesowało, ponieważ ja tutaj rodzinę mam, mam groby swoje i tak dalej, w związku z czym, w prawdzie mąż miał tam, był pracownikiem na wysokim stanowisku w Spedpolu wówczas, więc tam dyrekcję miał często i byłoby mu pasowało, żeby tam być. Natomiast mnie nie za bardzo. W związku z czym, żeśmy tutaj ostali i nie żałuję, bo myślę sobie, że to… Zawsze do Warszawy można podjechać, natomiast niekoniecznie mieszkać. Natomiast Alicja Klubowa [Alicja Kluba], o której też tutaj wspomnę, to Alicja mówi, popatrz, żeśmy się spotykali z Arkiem Orłowskim, z Alicją, u mnie w domu. Z reguły tak Wielkanoc to na jajeczko, a na Boże Narodzenie to już opłatek i tak dalej. Oczywiście wódeczka za te wspominki i tak dalej. I ona kiedyś mi wspomniała „popatrz, tobie zaproponował Paweł, a mnie w ogóle żadnej propozycji nie dał”. A ona kupiła mieszkanie. Ona kupiła mieszkanie i mieszkała. I nawet ja u niej też mieszkałam, bo mówię „Alicja gardłowa sytuacja”. Ona mówi „Nie ma problemu, chodzi do mnie tutaj” i tak dalej. W związku z czym były też takie sytuacje. Natomiast jeżeli chodzi o Alicję, to była troszeczkę taka skwaszona, bo mówi „wiesz, słuchaj, liczyłam, że jak będę w Warszawie, to będę miała propozycje”. No niestety nie, ale miała tego Filipa Zylbera, swojego syna, który w jakiś sposób jej pomógł. No ja takiego nie miałam, aczkolwiek miałam propozycję, że będę miała pracę i tak dalej, ale myślę sobie, a po co mi to. Dwóch obiadów się nie zjada. [Biała plansza. Pośrodku czarny napis prostą czcionką: Plansza: Jak wspomina Pani pracę z Anną Adamek przy Ziemi obiecanej?]
    Anna Adamek po prostu była przy tym… I ona zresztą miała być przy filmie też przy Lalce. Bo była taka sytuacja, że w Lalce też mogłaby być, bo ona miała męża, był w pionie reżyserskim, nawet chciała go tam w jakiś sposób zaproponować Berom, ale Ber jakoś nie za bardzo. I ona się obraziła na Lalkę i ona już nie robiła. A wracając do Ziemi obiecanej, to ona jakby była już, nie wiem jaka była to relacja, w każdym bądź razie ona była już z Haliną, że tak powiem przyklejona, a ja doskoczyłam. Ja doskoczyłam i była Jola Sołtysik, która była naszą asystentką, ale Jola Sołtysik była tutaj z Łodzi, w związku z czym była asystentką. No ona właśnie wykształcenie miała historyczne i tak dalej, ale specjalnie takich osiągnięć nie miała, że tak powiem, w kinematografii, żeby jakoś samodzielnie przebić się, żeby coś zrobić, bo ja nie miałam wyższego wykształcenia, w związku z czym ta praca w teatrze mi dużo dała, bo ja wtedy miałam po prostu… Bardzo duży ten, od Papierza dużo wiadomości, bo on pokazywał jak charakteryzować. Ja wiem co to jest [montjur?], różne takie te, gdzie młodzi ludzie nie wiedzą o co chodzi. Jak zrobić perukę, jak zrobić powiedzmy dane, jak rysunek, bo tam rysunek też jest ważny. To nie jest tak, że w teatrze… Poza tym był wówczas Piotrowski, dyrektor, który, proszę pani, był bardzo taki też wymagający, też bardzo liczył na Papierza, na Szczepańskiego, żeby to oddać. Powiedzmy, że przez pierwszy rok robiliśmy przygotowania do pięciu oper. I to było też niebywałe, bo było Rigoletto, była Lalka, Straszny Dwór, no bo to polskie, pamiętam, i było pięć spektakli Rigoletto. Aida też była, no to też trudne jest, no bo to te peruki, tak jak na przykład Tomaszewska zrobiła Faraona. Chapeau bas! Bo w tamtym czasie w ogóle było tak trudno, a poza tym pracując w Azji, współpracować. Ja pracowałam w Azji. Oni są leniuchy, przepraszam bardzo. Oni nie pracują. Oni nie pracują. Oni chętnie usiądą na tych łóżkach, będą ten czaj, nie wiadomo co tam jeszcze tego. Natomiast koszmar. Także ja jej współczułam. Ja jej współczułam, ponieważ Tomaszewska osiągnęła cel.

    No i spotkałam się z Waldkiem Pokromskim – światowy człowiek. On po prostu mówi „Alicja, spotykamy się”. Spotkałam się z nim przy filmie Fort 13, gdzie z kolei z Królikiewiczem to też nie jest łatwo, bo to było po prostu, że bardzo długi okres czasu się przygotowywało, robiło. Ja wpadłam w zdjęcia. Ponieważ jeżeli chodzi o sytuację taką, że wchodzi się w zdjęcia, to już człowiek tak, nie czyta scenariusza, nie tego, bo musi być absolutnie, a pierwszego dnia okazuje się, że złożyło się tak, że Niemczyk niefortunnie, prawda, nie schylił odpowiednio głowy i tymi kratami jak zawadził, a tam dosyć ciemno, no bo my żeśmy w fortach kręcili, a to nie w prawdziwym forcie, tylko w inscenizacji, która była w Oświatówce. I okazuje się, że tak niefortunnie, że krew, no 8 szwów miał. No i co? No przecież wiadomo, że zdjęć nie przerwiemy, ponieważ to jest kosztowna sprawa, w związku z czym musiałam z brody dotkać i zrobić, żeby mu te włosy, bo przecież jak miał osiem szwów na głowie, no to był wygolony, to trzeba było, żeby te zdjęcia szły. No on miał po prostu niefart. I on mówi „ojejku, ja amanta gram. W DEFie kontrakt i ja jestem przypalony. Śmierdzę kaczką”. No bo to jak się włosy przypalą, bo też miał przygodę jeszcze z palącą się głową. Więc on miał tam w ogóle, w Forcie 13 miał kilka takich dosyć zabawnych z perspektywy, powiedzmy, ludzi, którzy pracują, natomiast dla niego to było makabryczne. To włosy też stracił, bo Królikiewicz… Stefan Pindelski był operatorem. „Stefanku, Stefanku, dobrze, dobrze, ale jeszcze troszeczkę tutaj przybliż, troszeczkę tak”. No i pochodnie dali, ja gliceryną włosy zrobiłam, no bo wiadomo, że musiało tak być, że tłusty, bo przecież oni tam siedzieli w tych fortach bez mycia, bez żadnych takich, że tak powiem, dbania o siebie. No jak dmuchnęli, no to mu te włosy zajęło. To są historie takie, że jak się opowiada, to może i śmieszne, ale dla niego to było po prostu dramatyczne. Jakoś ratowałam, ale właśnie dzięki temu, że znam znakomicie perukarstwo, bo to perukarstwo duża sprawa, bo wtedy wiem, jak dołożyć jakieś włosy, jak dotkać i tak dalej, i tak dalej. I miałam też taką sytuację w Liście Schindlera, że też po prostu była sytuacja, że dla aktora potrzebny był większy wąs, bo Spielberg przyszedł do nas do busu i mówił „wiesz, Christina, no to jest dobra, ale bym większy, większy”. Nie mieli większego, tak jak było z raną, też nie. Rana dla Helen, większą ranę. Wysłali samolot, a my z Waldkiem dali by nam za ten samolot pieniądze, to my byśmy wymodelowali na szkle. No ale oni nie, woleli po prostu w ten sposób. I jak były te bald capsy i tak dalej, robienie tych łysin, to nas wyproszono z busu. Tak, wyproszono nas z busu z Waldkiem. No i później my żeśmy właśnie, bo był fryzjer z Krakowa, młody człowiek, i Mariuszowi żeśmy założyli według swojej tej, to Christina patrzyła, mam nawet zdjęcie takie, ona patrzyła, no tak, oni się bali Polaków, bo my jesteśmy po prostu tak, Has świętej pamięci powiedział „Pani Alicjo, Wy potraficie z gówna kotleciki zrobić, poprzez to, że nic nie ma, a wy potraficie. No my żeśmy pojechali przecież do Paryża, do studia i tam ja nie mogłam wyjść z Wejchertem, Januszem byłam, bo on francuski uznał. Ja mówię „Janusz”, a on mówi „jedziemy, bo już obiad; czekają na nas”. Po prostu było wszystko. Ale oni proponują gotowe, a ja mówię „nie, dajcie nam materiał, to my sobie zrobimy”. I wzięłam, też kupiłam materiał. No i przyjechałam i Has mówi „no jak, no jak?” Ja mówię „uuu, panie reżyserze, my jesteśmy wielcy”. On mówi „ja wiem o tym, dlatego oni knocą te filmy, a wy jesteście wielcy”. Jeżeli ktoś mu się sprawdzał, to bardzo, bardzo hołubił ludzi. I uważam, że to tak należy, że po prostu nam potrzeba jest takiej radości i współpracy jedno drugiemu, żeby pomagało. Łatwiej żyć.

    To muszę pani powiedzieć, że w Ziemi Obiecanej to był okres przygotowawczy. Robiłyśmy zarosty, bo wiadomo, że zlecenie było do teatru, do tego mojego koleżeństwa, o których wiedziałam, że dobrze zrobią. Natomiast trzeba po prostu, to się dostaje surowy produkt. Trzeba to przyciąć, trzeba założyć na brodacz, trzeba po prostu ufryzować. Są specjalne żelazka, które młodzi nie potrafią tego. Ja mam te żelazka i idę jak do pomocy, to też biorę te żelazka, ponieważ wówczas jak ufryzuję, to jest, to się trzyma, ładnie wygląda i koniec. Wymyślił to ileś lat temu wspaniały nasz fryzjer Antoine. On po prostu wiedział, co robi. I nasze babki, prababki też korzystały i miały ładne włosy. A my teraz mamy wszystkie te preparaty i nic z tego nie wynika. I wracając teraz właśnie do tych przygotowań. No to wiadomo, że trzeba było się spotykać z różnymi aktorami, bo już wiadomo, że obsada powstawała. Liczyliśmy proszę pani na to, że będzie Violetta Villas, która miała grać Lucy. No ale niestety Wajda do niej wypisywał wtedy, czy tam telefonował. Ona po prostu się nie odnajdywała, że tak powiem. No więc wysłali nawet taksówkę, żeby tam ją przywieźć i tak dalej, ale ona tego po prostu nie brała pod uwagę. W związku z czym szukano innej. Znaleziono Kaliny Jędrusik. Kalina Jędrusik była znakomita. I mnie boli na przykład, kiedy oglądałam film fabularny na temat Kaliny Jędrusik, to taki niby dokument. No katastrofa. Ona może była wulgarna, ale nie do tego stopnia, żeby w ten sposób ją po prostu pokazać. Teraz te filmy to są wulgarne, albo pełne krwi, albo po prostu, no nie, no bania. To mi się nie podoba. Bo Kalina po prostu, ja z nią robiłam Ziemię Obiecaną i robiłam Mazepę z Holoubkiem. Gdzie Amelię grała Zawadzka, Magda Zawadzka, a ona grała… I ona po prostu była bardzo miła, sympatyczna, nie mówiąc, że to jest ładna kobieta. I zdolniacha. Natomiast nie można pokazywać, że ciągle była taka wulgarna. No nie może tak być. I myśmy po prostu przygotowywały film, przychodzili aktorzy. Też były po prostu inne zakusy na innych aktorów, ale później jakoś tak Wajda pokombinował, że mają być te, a ci świetnie się dobrali, ta cała trójka, dlatego że oni dogadywali zawsze swoje sceny w hotelu. I przychodzili na tego. To, co było tam napisane, to oni sobie kombinowali. I bardzo dobrze, bo Wajda był elastyczny znowu, że pozwalał im. I zawsze pamiętam, jak Andrzej Seweryn przychodził z butelką mleka w szklanym… Kiedyś były szklane butelki, więc przychodził. Blady na twarzy i z tym mlekiem przychodził i uczył się roli. No i później się już języka zaczął uczyć, ale jego bardzo też… Wspominam bardzo też Pszoniaka, ponieważ Pszoniaka robiłam. Myśmy po prostu robiły, ponieważ byłyśmy 3, więc musiałyśmy robić wespół w zespół razem. Nie było tak, że jedna aktorka do tej osoby i tak dalej, żeśmy się musiały, bo na przykład Halina Ber mówi „wiesz, Alicja, ja to tak się staram z tą fryzurą i nawet mi się podoba. Jak już odłożę grzebienie, to to wszystko siada”. „O u ciebie się to wszystko trzyma”. Ja mówię „Halina, nic się nie przejmuj, zrobimy tak, żeby było dobrze”. Uzupełniłyśmy się. Przy fryzowaniu, tak jak wspominam, z Hanką, z Anką Adamek. Siedziałyśmy nieraz tam, żeśmy zagadały się tymi żelazkami. Będzie krótszy teraz wąs. No bo się przypaliło, no włosy się palą. W związku z czym takie historie też się zdarzały. Ale wspominam bardzo, bardzo mile sympatycznie Budzisz-Krzyżanowska. Ona nie weszła tak do filmu. Ona żonę grała Łapickiego. Ale to też fajna aktorka. Bardzo taka… Z aktorami to trzeba po prostu też… umieć, bo mają swoje, każdy ma swój lepszy dzień i gorszy dzień. I teraz wejść, żeby on zagrał dobrze, to też ile to kosztuje, ile to po prostu pracy i charakteryzatorów, i kostiumografów. No bo scenografię, no to wchodzi, prawda? To nie ma takiego znaczenia. Natomiast bardzo ważny jest operator, jaki jest, bo czasem może pomóc, czasem może zepsuć. No ja nieraz miałam tam, prawda, z operatorem, myślę sobie, po co przywiozłam z Francji preparat, który nie widać, a Balbina na przykład, Barańska, świętej pamięci, mówi tak „a u mnie moje obrazy na ścianie to są czarne dziury”. No to przecież po to się robi coś dla efektu, żeby ten efekt był zauważony, no to jest bardzo istotne. To nie jest tak, że się zrobi i mnie to nie interesuje. Nie. Po prostu wszyscy strzelamy do jednej bramki. Żeby był sukces, to musi być szereg ludzi. Musi być rekwizytor, musi być pirotechnik nawet, bo są też sytuacje różne. No. A my po prostu… Ja się dowiedziałam we Francji, jak robiłam francuski serial. W każdym bądź razie ja się dowiedziałam o Dudu, która była ze strony francuskiej. Ona była szefową, a ja byłam ze strony polskiej. Okazuje się, że my pięć zawodów mamy w jednej osobie. I jak na przykład był perukarz z Wrocławia, to on był na wylocie, bo im tam coś nie pasowało. Mówi „pani Alicjo, błagam, niech pani mrugnie do mnie, jak jest coś źle, żebyśmy się tak porozumiewali”. No bo mówi „wylecę jak nic”. No wyleciała też właśnie fryzjerka, która znakomita była tam, ona w telewizji pracowała. Szoslerowa, Renia Szosler, wypadła, no to ja powiedziałam do producenta francuskiego, proszę zatrudnić Francuzkę, a on mówi, że nie, dlatego że pięć razy będzie droższa Francuzka. Myśmy mieli też już pieniądze niezłe, a okazuje się, że nas też oszwabiano, umówmy się, bo tam pieniądze po prostu zupełnie inne. Zupełnie inne. Oczywiście nie mogę narzekać, bo tam bardzo dbano i tak dalej. Nawet ta Dudu miała taki kaprys, żeby… Marion du faouet.. To jest serial. I film też zrobili. Ja widziałam to, bo mi tam przesłała. I właśnie my żeśmy tam mieszkali, bo ona miała taki kaprys, żeby mieszkać, bo ona tam mieszkała przez trzy miesiące, ta Marion. Główna bohaterka, ten, jak wspomniałam, zbójnik w spódnicy. Janosik w spódnicy. No to grube mury i tak dalej. Mieliśmy naprawdę fajnie. Natomiast jak nie było wówczas ani telefonu, ani telewizji, ani radia, mieliśmy znakomite warunki. Lodówka pełna, tego co trzeba. Pralnia nawet była, bo oni na piętrze mieszkali w tym domu, a my żeśmy z panem, tym Zygmuntem pracowali, znaczy mieszkaliśmy na dole. Pan Zygmunt, nie wiem czy on żyje czy nie, starszy człowiek, ale tam nie ma zwyczaju, żeby się zamykać. Myślę sobie, nie wiem, temu starszemu człowieku ileś lat, tam młodszy. Myślę sobie, zamknę drzwi, ale tu okazuje się, że nie ma kluczy. Oni mają tak, że oni nie zamykają, wszystko jest tak na luzie. Natomiast mile wspominam właśnie tenże film, bo się dowiedziałam właśnie, że charakteryzator, że jest do ciała też, że do malowania ciała, że perukarz i do efektów specjalnych, tak jak my na przykład wykonujemy, to my po prostu nieświadomie. Później się okazało tak, że Waldek po prostu nam powiedział, bo on w DEF-ie miał też kontrakt, więc on po prostu powiedział, mówi „słuchajcie, już… Trzeba po prostu się jakoś w jakiś sposób trzymać”. No i niemieckie też filmy robiłam dzięki Waldkowi. Bo Waldek mówi, słuchaj, robimy i tak dalej. Także są życzliwi, ale tu w Łodzi to nie za bardzo. Oni jak ja, jak się tutaj te przewroty, to oni bali się mnie tutaj. Tak, żebym po prostu nie przejęła całej tej, to nawet ja nie wchodziłam, bo myślę sobie, nie będę wchodziła, bo po co mi to.

    [Biała plansza. Pośrodku czarny napis prostą czcionką: Plansza: Jak wyglądał dzień z życia charakteryzatora na planie filmowym?] Zaczynało się, jeżeli były olbrzymie zdjęcia, bo co innego jak jest w studio, jest w dekoracji, to powiedzmy nie ma takiej dużej grupy ludzi, żeby zaczynać o 4 czy o 5 rano. Natomiast jak były olbrzymie te masówki powiedzmy tych robotników, to były podzielone nawet Kotkowski, świętej pamięci, Kotek miał po prostu te grupy duże, no to trzeba było rano wstać. To rano wstawaliśmy i wówczas Ptakowa [Barbara Ptak] była u nas chyba tym kostiumografem, to ona robiła aktorów, a Danka Kowner robiła kostiumy robocze, one się podzieliły. Natomiast u nas podziału nie było, bo już z tym po prostu na plan. Tak jak teraz np. 20 osób do pomocy, to ja się zastanawiam, jak my żeśmy to mogli zrobić, taki film. To jest nie do pomyślenia. A teraz 20 osób do pomocy, nie to, że aktorów, bo aktorzy to już są ci, co prowadzą film, ale jest np. duża scena, tak jak u Filipa. To też Darek mnie zaprosił, żeby przyjechać do Torunia i tam siedziałem chyba z tydzień, bo olbrzymie zdjęcia. No ale wracając do Ziemi Obiecanej, to okazuje się, że my żeśmy po prostu tak, część osób, jak już była bliżej i był znak, żeby jechać na plan, no to jak grali aktorzy, no to już jedna z nas jechała, a kolejne osoby zostawały, żeby wykończyć powiedzmy do następnych statystów czy epizodystów, bo przecież tam różni byli. Jak jest na przykład ta Manufaktura teraz, no to tam był pałac Buchholza, tam Buchholz tracił swoje życie, Buchholza akurat ja robiłam. Ale to też właśnie nie mogę powiedzieć, że ja od początku do końca, tylko my żeśmy się zmieniały poprzez to, że mało rąk było i nie można było sobie pozwolić. Bo na przykład na Zachodzie to się pracuje, jak masz swojego aktora, to od początku do końca trzymasz go i tam go dopieszczasz i tak dalej, i tak dalej. A tutaj nie, no po prostu nie było szansy, żeby w ten sposób się zabawiać. Osoby musiały być po prostu czynne, szybko, sprawnie i wracały się nieraz tak do aktorów. Zrobiło się tam część na planie, był sygnał, bo przecież nie było komórek, tylko te walkie-talkie. Jak było, to już było wielkie aj waj. No i wówczas samochodem się też Robur był przecież przeważnie, więc tym Roburem ter, ter, ter, ter, ter, ter i tak dalej. A teraz są wspaniałe przecież te busy, gdzie charakteryzacja, no przecież jak robiłam Listę Schindlera, czy te francuskie filmy, czy niemieckie, czy nawet teraz polskie już się robi, to są dla aktorów i mają te… Kanciapy, gdzie oni śpią, odpoczywają i tak dalej. Aktorzy, tak jak w amerykańskim tym, jak robiliśmy, no to godzina przerwy i nikt nie mógł wejść do nas, żeby nam przeszkodził. Absolutnie. Lunch to lunch. Oni po prostu zakładali łyżwy. Jeździli sobie młodzi ludzie na tych łyżwach, ćwiczyli i tak dalej. No w Ziemi obiecanej nie mieliśmy tego, bo nie było ani żadnego busa, który w jakiś sposób mógł pomóc, żeby tam odpocząć w jakiś sposób, czy wziąć aktora, poprawić, no nie było tego. Tylko takimi dosyć prymitywnymi sposobami, ale efekt był, bo film się spodobał. Ja to współczułam, bo naprzeciwko Manufaktury na Ogrodowej to jest tam kościół. Nawet nie wiem pod jakim wezwaniem, bo w tym kościele nie byłam. Natomiast tam była ta olbrzymia scena z tymi właśnie jedzącymi ludźmi, którzy, robotnicy, wycieńczeni i tak dalej, i tak dalej. W związku z czym pomyślałam sobie, jakie to trudne, bo raz, że trzeba jeść, byle co, bo wiadomo, że dla potrzeb filmu to się robi pewne rzeczy. A po drugie, jeszcze do tego i zimno, i smętnie. Bo co innego, jeżeli jest się po prostu w jakimś fajnym salonie, czy w pałacu i są na przykład jakieś jedzenia świetne. Ale tak nie było, dlatego że ludzie się wtedy rzucali na to jedzenie, ponieważ brakowało jedzenia. W związku z czym pryskali jakimś preparatem, żeby starczyło powiedzmy na kolejne duble. No taka prawda. Tak było. Teraz mamy przesyt, można powiedzieć, bo wszystko możemy zdobyć. Wówczas było bardzo trudno zdobyć cokolwiek, cytrusów w ogóle nie było, od tego trzeba zacząć. No w ogóle, a w tych pałacach to wiadomo, że mięsiwo oni jedli, tak jak w tamtych czasach, i zamożni, i tak dalej. To były pieczyste, wspaniałe, na pięknych półmisach, piękna porcelana, i tak dalej, i tak dalej. No, ale no to było właśnie dla ludzi tam z wyższej tej. Natomiast ci robotnicy, no to ja współczułam, bo oni mieli przywiązane talerze, tak jak u Barei w filmie. Bareja był wciąż żywy, można powiedzieć. Także jest to taka zbitka czasu. Zbitka czasu. Co by nie mówić, to zbitka czasu. Tyle, że jak się spotykam z Anką Adamek, to mówię „wiesz, Anka, byłam teraz i pomagałam, było 17 osób, a teraz 20”. Ona mówi „chyba oszalałaś”. Ja mówię „no popatrz, jak my żeśmy mogły to zrobić, to ja się zastanawiam i nawet sobie nie wierzę”, myślę sobie, no nie. No niesłychane, niesłychane. Ale okazało się, że… Ale dzięki temu, dzięki właśnie Wajdzie, dzięki Hasowi, doświadczyłam pięknych wnętrz. Bo przecież ta Łódź Secesyjna, która jest w tej chwili, to nie tylko budynki, ale jeszcze wnętrza są, bo są piękne klatki, gdzie są jeszcze ładne witraże. No to jest po prostu… Secesja jest przepiękna. Czasem mówią, że tandetna, ale niech ta tandetna będzie, ale jest w dobrym stylu i ludzie lubią patrzeć, a nie tam jakieś… katastrofalne filmy, które przelewają tylko krwią i wulgarnością i tak dalej. My potrzebujemy teraz już innych. Ja dobijam już do brzegu, bo 80 w przyszłym roku, no to myślę sobie już nie ma co kombinować.

    Świat troszeczkę do góry nogami i wydaje mi się, że nie w tym kierunku idzie. A szkoda, a szkoda, a szkoda, bo mamy jeszcze piękne wnętrza. Jak ja słyszę, że likwidują, no to mi się sobie żal ściska człowieka. Jest to po prostu nieprawdopodobne. A tak jak wspomniałam, Ziemia Obiecana, naprawdę, te fabryki, które teraz już są unikatowe, można powiedzieć, tam na 1 maja, tam na Kilińskiego, to my żeśmy tam duże sceny kręcili. Olbrzymie, jak jest Kilińskiego w kierunku Przybyszewskiego, no to po prawej stronie już teraz są ruiny, można powiedzieć. Ja pamiętam Ojciec Święty, jak był w 1979 roku chyba, tak, w 1979, no nie wiem, w Łodzi, no to spotkał się z tymi, to jeszcze wtedy funkcjonowała ta przędzalnia. A proszę sobie wyobrazić, że jak my żeśmy byli w tej przędzalni, bo w kilku byliśmy, kręciliśmy, to okazuje się, że scenograf mówi, „słuchaj, ja nic nie zmieniam, tylko oświetlenie jest do zmiany”, bo wszystko było, te krosna, to wszystko było po prostu tak jak drzewiej. Niesłychane. Nieraz przejeżdżam, bo to nie jest mój kierunek, bo działkę mam w kierunku Rzgowa, natomiast nieraz zdarza się, że przejeżdżam właśnie Kilińskiego, to myślę sobie, mój Ty świecie, tu była ta fabryka, tu jeszcze pracowali, a już teraz nie ma, jest ruina.

    [Biała plansza. Pośrodku czarny napis prostą czcionką: Plansza: Lista Schindlera i współpraca ze Spielbergiem.]

    No to tak jak Spielberg przyjechał do Polski, to myślał, że jego będą tutaj atakować. I były trzy samochody zaciemnione. Wjeżdżał jak gangster jakiś. Wszyscy osłaniali, kaskaderzy przede wszystkim. Kaskaderzy osłaniali. No ale później się przekonał, że mu tutaj nic nie grozi, w związku z czym spokojnie dojeżdżał. No i byliśmy też zdumieni, kiedy przyjechała pani dwa tygodnie wcześniej, żeby ułożyć poduszki dla Spielberga w jego willi, która była wynajęta. No to byliśmy zdumieni, że można kobietę z takiej, z taki świat przyciągnąć, żeby poduszki ułożyć, no. Także myśmy się po prostu tam napatrzyli na różne takie historyjki, które niebywałe były w naszych oczekiwaniach wręcz. I podobnie, jak przygotowania robiliśmy, to też byliśmy tam z miesiąc wcześniej, to w Łęku byliśmy, w Łęku Krakowskim, tam w telewizji. Jak oni przyjechali, to z nimi byliśmy dwa tygodnie. To była Christina i Judy. To jak popatrzyliśmy, jak one, te kiełbasy tłuste, leciało to po brodzie. Myślę sobie, matko, one mówią „super, super, super”. Czyli im smakowało bardzo jedzenie nasze. Natomiast to wszystko, co oni tam… no to wszystko takie spreparowane. Bali się do tego stopnia, że ja mam do tej pory fiolkę, nie otworzyłam, bo myślę sobie, może coś się wydarzy w Polsce, to może mi się przyda fiolkę, że kropelkę ileś tam litrów, ona się zredukuje. Po prostu żadna chemia, żadna trucizna mi nie grozi. Mam taką buteleczkę, bo dostałam w prezencie, no bo oni po prostu mieli to wszystko, obawiali się wszystkiego w Polsce. Tak jak powiedziałam, że on przyjeżdżał samochodem, żeby się po prostu w jakiś sposób pokazać. I tak samo te guwernantki, które tam do tych dzieci. No też wnosiły tylko to dziecko. Namioty były. Też nie jadał. A później jadał już z nami. A tak na początku to było, bo to trzeba po prostu zbadać. A oni po prostu mają też inny klimat, inne wieści o Polsce. Tutaj tak opowiadała taka fajna aktorka, stara, ale w tej chwili też mnie ją umknęło, bo ona miała nawet dwóch mężów w Ameryce, to ona mówi tylko Wałęsa i Papież znany, a tak to nic ich tam po prostu nie interesuje, mają zupełnie inny. My jesteśmy elastyczni, bo jesteśmy ciekawi po prostu, oglądamy filmy, a oni to tacy są. Tacy są, tacy jacy są. Ameryka może jest wielka, ale wydaje mi się, że my bijemy, tak jak powiedział Hans, że jesteśmy lepsi, potrafimy coś zrobić z niczego. Ale myślę, że poprzez to, że ta komuna była, żeśmy się musieli sami sobie pomagać. Nic innego nie było, tylko po prostu to można tak jakby wspomnieć. Ziemię Obiecaną bardzo mile wspominam, bo raz, że bardzo dużo nagród, no i Wajda dostał, prawda, Oscara za całość, więc mu się to jakby należy. Myśmy się spotkali w tym… Katyń robił. No to zupełnie inna klasa filmu. Też wspaniali aktorzy byli. No ja tam pracowałam, ponieważ jeździłam do Mai Ostaszewskiej. To była moja aktorka. No to indywidualnie. I wtedy, pamiętam, Waldek gdzieś tam wyjechał chyba na jakiś sympozjum, trudno mi powiedzieć. W każdym razie, ja wtedy go tam w jakiś sposób zastępowałam. Ale to była i Maja Komorowska, i Staszka, ta, co śpiewa. Celińska, też fajna aktorka.

    Poprzez to, że byłam w filmie, to wspominam sympatycznie. Dlaczego? Dlatego, że zwiedziłam pół świata, można powiedzieć. Ludzie mnie doceniali. Jak mnie doceniali, no to dostawałam prezenty. Ja pamiętam, jak też właśnie Branko Lustig też piękne kwiaty jej dziękując. Powiedziałam, że ja mogę pracować dla Hasa i dla Wajdy, ale bez przesady tyle godzin, no umówmy się. No ja i tak nie za wiele pracowałam dłużej, bo ci, co mieli wyznaczone prace ze statystami, to o czwartej rano wstawali też. No bo to wiadomo, że to jest taka praca, niestety. Ale wszystko się w miarę tam zapomina. Wszystko się wspomina pozytywnie. Filmy to, bo tak jak powiedziałam, że można zwiedzić, można jeździć, poza tym jest się w takich miejscach, w których nie byłoby możliwością jako cywilny człowiek, żeby się dostał tam. Bo nie ma takiej opcji, żeby się dostać powiedzmy, żeby tak w Belwederze na przykład być. Ja tam dwa razy kręciłam, bo, nie Rodzinę Połanieckich, Zamach stanu. Jeden robiłam z Filipskim, a drugi robiłam z Trzosem Rastawieckim. Także dwa filmy. No ale właśnie Mirkowi Jakubowskim musiałam oddać niejako, ponieważ po Połanieckich mieliśmy propozycję, żeby robić Dyzmę, bo zaraz wchodziła, że tak powiem, ale ponieważ to był mój debiut Połanieccy i on powiedział, mówi, wiesz, ja ci pomogę, bo on był doświadczony, charakteryzował, myślę, że sama nie połknę tego filmu, w związku z czym… Koleżanka mi zapowiedziała, mówi „weź Mirka Jakubowskiego, on ci pomoże”. A on powiedział, mówi „weź Alicja, ale tylko musisz mi oddać, bo ja będę robił film z Filipskim”. Na pewno wolałabym robić Dyzmę, dlatego że Dyzmy są znakomite, poza tym cała ta ekipa już została. No ale jak się mówi słowo, to trzeba do tego, to jest takie motto, tak jak napisałam na końcówce, że to jest motto, że należy, jeżeli człowiek się deklaruje do czegoś, to trzeba się wywiązać, a jak nie, to już żaden człowiek dla mnie. Musi być po prostu okej, żeby nikt nie miał pretensji.

    ] [Biała plansza. Pośrodku czarny napis prostą czcionką: Plansza: Jak wyglądała praca w łódzkiej wytwórni?] Było sympatycznie. Było dużo tych producentów. Produkcja była na pierwszym piętrze. Wszystkie pokoje produkcyjne były na pierwszym piętrze. Na drugiej piętrze to była charakteryzatornia. Jedna, chyba dwie. I później była na pierwszej, obok jak administracja, to olbrzymia charakteryzatornia. Bardzo, bardzo duża, bardzo duża. Tam właściwie duże filmy to, żeśmy tam robili, ponieważ tam było bardzo sympatycznie, bo tak, raz, że niedaleko mieliśmy tak zwany Tramwaj, to była stołówka, która była na parterze, a tam była kawiarnia, w związku z czym ci ludzie, którzy, no gdzieś trzeba było ich posadzić, byli zrobieni, no nie mogli u nas przesiadywać, no bo wiadomo, następny przychodzi. W związku z czym w tym tramwaju oni tam przesiadywali. Jeżeli chodzi o magazyny, no magazyny były, tylko że niestety nie było takich produktów, które w tej chwili są, bo teraz indywidualnie się kupuje i tak dalej. Wówczas były te magazyny. Natomiast w tych magazynach, dla technicznych to może bardziej. Natomiast dla nas to nie było nic specjalnie. Amerykanie jak przyjechali, to ja miałam po prostu, dostałam tak jak Waldek dostał, tak ja dostałam. Ci co pracowali w tym busie amerykańskim, to dostaliśmy takie specjalne torby, które były wyposażone, to też były jakieś takie przyborniki, można powiedzieć, może malarza to może nie, ale jakichś takich ludzi, którzy pracują, jakieś narzędzia mogą włożyć i tak dalej, ale one o tyle funkcjonowały, że były tak, raz, że w miarę lekkie, bo to było materiałowe, przegródki były też z materiału, w związku z czym też jest dobrze, bo nam proponowano takie rybackie kasety. No to one były fajne, ale one były ciężkie. Nie mieliśmy po prostu nic. No bardzo skromnie było. Bardzo skromnie było. Ja pamiętam, jak ja przyszłam do filmu, to były jeszcze szminki Leichnera. No to już w ogóle przepaść wielka. No to była przepaść. Później już Max Factor. No a już te filmy późniejsze, no to już zupełnie inne. Zupełnie po prostu było tak, że jak Szapołowska przyjechała, pamiętam, ja robiłam wtedy z Barańskim Tabu i ona właśnie główną rolę. No, moja koleżanka mówi, zobaczysz, to jest taka pani egzaltowana i tak dalej, i tak dalej. No to już byłam tak na pierwszy moment już nastawiona na nie. Bo myślę sobie, zobaczę, ale Szapołowska przyjechała wówczas do wytwórni też z taką kasetą piękną, ona była, bo jakąś nagrodę dostała we Włoszech, bo pracowała z Włochami, no i cała była taka, ach, co to ja mam, no to dobrze. Przyszła do charakteryzatorni i mówi, wie pani, ja mam to. Jak zobaczyłam, to mi oczy błyszczały, w ogóle z zazdrości można powiedzieć, że tyle ma, a my tutaj w ogóle czerpiemy niewielki jakiś taki materiał. A okazuje się, że ona mówi, wie pani, bo to, to, to. A ja mówię „wie pani, co, proponowałabym, żeby pani poszła do kostiumu, przymierzyć kostium”. Kiedy ona poszła do kostiumów, to ja poszłam, przez ścianę miałam kierownictwa produkcji. Akurat był pan Barański, Andrzej. I mówię „panie reżyserze, czy nasze rozmowy na temat Szapołowskiej zmieniły się, o czym nie wiem?” A on powiedział „nie panie Alicjo, tak jak żeśmy ustalili, gra chłopkę i już”. No to ona, jak już wróciła, to ja mówię, tak „pani Grażyno, to wszystko jest tak piękne, tak wspaniałe, ja pani bardzo zazdroszczę. Ja panią kiedyś umaluję, jak pani będzie miała jakąś okazję, ale do tego filmu to nam się naprawdę nie przyda. I ja proponuję”. Warkocz, wtedy jej dopięłam, no bo chłopkę grała i miała takie, można powiedzieć, brezentowe ciuchy, bo to tak poszło w tym kierunku, bo cała scenografia była dosyć… I ona grała matkę Machały, Machała, tak, i córkę grała taka młoda aktorka. W związku z czym powiedziałam nie, nie da rady. No i rzeczywiście po jakimś tam kilku dniach czy tygodni była sytuacja, że Łękawa przyjechała z telewizji, zaprosiła ją na ten. I ja mówię „o Grażyna, teraz mogę cię umalować”. No, umalowałam. Ja mówię „jaki masz kostium?” Jaki? Bo to też trzeba dobrać do kostiumu kolorystycznie i tak dalej. W związku z czym była przeszczęśliwa i wówczas no kazała na siebie czekać chyba z godziny w studio. No ona mówi „wiesz co, my tutaj możemy sobie ballantine’a jeszcze się napić troszeczkę, możemy tutaj jeszcze porozmawiać, a niech czekają”. No więc, a ona była, tak jak powiedziałam, że po tych nagrodach i tak dalej, w związku z czym mogła sobie na pewne rzeczy pozwolić. I wówczas pojechała i mówi „Alicja, miałaś rację, pięknie wyglądałam, super”, no i ona tam opowiadała, prawda, różne takie te. I było bardzo sympatycznie. Natomiast ona zrozumiała. I później powiedziała, że miałaś rację, bo rzeczywiście źle wyglądała. I wtedy cenzura była, bo pamiętam, że opowiadał chyba Paweł Rakowski, kierownik produkcji, że właśnie jeden z cenzorów powiedział, że dobra charakteryzacja. No to ja mówię, że opłacało się po prostu. Niektóre aktorki, zwłaszcza młode, myślą, że umalują się. Umalować się można współcześnie. Ja się też lubię malować, bo przecież jak się nie umaluje, to prawie mnie nikt nie może poznać. No, to wtedy jestem starsza. A nie o to chodzi. Ale jak jestem na wsi, to się po prostu nie maluję. Ale niektóre właśnie to myślą, że trzeba. Ja mówię, no niekoniecznie. Niekoniecznie. Przeczytaj dobrze, albo myśl o tym, żeby tekst puścić dobrze, a nie tym, jak wyglądasz. Od wyglądu to ja jestem. I koniec. Krótka piłka. Także to są takie zdarzenia. Ale to są takie, że właściwie ludzie, którzy czują zawód, którzy są po prostu profesjonalni, to oni wiedzą w co wchodzą i nie wchodzą w jakiś dyskurs z osobą, która trochę więcej wie. Takie jest moje odczucie. Także miałam bardzo dobre relacje.

    [Biała plansza. Pośrodku czarny napis prostą czcionką: Plansza: Z jakimi trudnościami mierzyli się charakteryzatorzy? ] Z Łodzi to była Bączyk, która nie żyje, Alfreda Bączyk. To też była taka sytuacja, że Halina Ber, świętej pamięci, żebym ja dostała debiut, to nie było takie proste. Nie było takie proste, a debiut był właśnie Ziemią obiecaną. W związku z czym ona wymyśliła, żeby… A, wtedy właśnie Alfreda Bączyk, ona była starszą koleżanką ode mnie, już robiła jakiś film, to musiała załatwić z Bareją, żeby ona z Bareją zrobiła film, żeby ja mogła wejść, żeby Wydział Inscenizacji, pan Ryszard, kierownik produkcji, Walkowski, żeby nie miał pretensji. Bo ja na przykład przeskoczyłam kategorię asystencką. No to, a Szymański mówi, panie kierowniku do niego, czy tam Rysiu byli, już nie pamiętam, ale słyszałam tą rozmowę. Mówi, jak ona zrobiła cały film sama, samodzielnie, nikt jej nie pomagał, bo poprzez to, że układziki były, to mówią, nie, my nie pójdziemy do Lalki, nie potrafimy, a Halina Ber trzy miesiące chorowała. My nie zrobimy. Anka Adamek też nie przyszła. Ale dzięki temu ja swobodnie mogłam później debiutować. Była ta, bardzo dobra Kosecka, z którą miałam przyjemność tylko właśnie poprzez tą perukę. Byłyśmy nawet po imieniu, bo spotykałyśmy się później, bo jak w jakimś tam wieku, to na tych konsolacjach się spotyka, no to ona, Alicja, mówi, no słuchaj, znamy się, no dawaj tutaj, dobrze. Natomiast był Tolek Grymaszewski, Pośmiechowicz, no mężczyźni. Ja z nimi robiłam Mazepę. No wszystko fajnie. Tylko że wówczas to była taka sytuacja, że mężczyźni robili mężczyzn, a kobiety – kobiety. No i teraz tak, z kobietą jest więcej roboty, a z mężczyznami z wąsem, bez wąsów albo bokobrody i następny proszę. I pamiętam, że przyleciał wtedy drugi kierownik, Zofia u Szymańskiego. Ona później była też samodzielna, ale nie robiłam z nią. I przybiegła i mówi tak, no panowie, weźcie, może pomóżcie Alicji chociaż podkład zrobić jakoś. Nie, oni nie, nie. No i wtedy Kalina, Kalina Jędrusik się obruszyła i powiedziała, bo Szymański mówi do Pośmiechowicza, Mieteczku, Mieteczku, zrób, mówi, tą Kalinę. A Kalina mówi, nie, żaden Mieteczek mi nie będzie robił, ma robić Alicja i koniec. No i… A tutaj mam jeszcze 12 par dziewczyn, które tańczą poloneza na przykład. No to już jest tak, że oni po prostu wiedzieli, że daje sobie radę, że wszystko tak organizacyjnie, bo to nie tylko pracowanie, ale to tak, trzeba nieraz szybko. A jeszcze jedna historia była też taka związana, może nie z charakteryzacją, z organizacją, bo organizacja jest bardzo istotna, ważna. Robiłam film Pałac i proszę sobie wyobrazić, że pierwszy dzień się nie odbył, ponieważ w okolicy, byliśmy wtedy w Łańcucie, bo tam okoliczności mieliśmy, że tak powiem, zdjęciowe. No i okazuje się, że w promieniu 60 kilometrów były dwie miejscowości o tej samej nazwie. Jedna ekipa pojechała do jednej, a druga do drugiej. Już później nie było ekspozycji i trzeba było wrócić, i tak żeśmy zaczęli Pałac. A Pałac był bardzo też dla mnie ciekawy film, ponieważ tak jak mówimy o charakteryzacji, To wówczas przeżyłam bardzo trudne chwile, ponieważ Janikowski, to jest kaskader, Rysiek Janikowski. I on z 35 metrów skakał z tej wieży w Łańcucie na pudła. I to było pierwsze, że tak powiem, nigdy jeszcze nikt nie wykonywał tego skoku, więc on powiedział, mówi „słuchaj, jak najmniej tych wsuwek daj”. Musiał być w peruce, bo dublował aktorkę. W związku z czym, no tak, tutaj nie dam dużo wsuwek, no to może poprzez to, że będzie leciał z góry, to może mu to, no nie do końca się zdarzyć, że będzie do końca w peruce. Więc to były takie, no przeżywałam bardzo. No on mówi, słuchaj, mówi „jak najmniej, jak najmniej, bo mówi, wiesz, no może się uda, jak się nie uda, no to mam wbitą w czaszkę wsuwki, no”. No to są, to są, to są takie sytuacje, które… Nie wiemy, bo jesteśmy, jako widzowie, walczymy fajnie, tak jak balet, świetnie tańczy, wszystko fajnie, klawo. I w Ziemi obiecanej właśnie, a propos baletu. Były na przykład w teatrze, w Cieszynie byliśmy, i w tymże Cieszynie były dziewczynki, które tańczyły pas de quatre, Jezioro łabędzie. I ona tam, tu, tu, tu, tu, na próbach było dobrze, na ujęciu dziewczynka jedna fiknęła. Wajda był zniechęcony, taki był, nie tego, tam, do tego. Okazuje się, że chłopcy podciągnęli, porozmawiali, słuchaj, to można wykonać jakoś fajnie i tego. Podstawili Pieczkę, Pieczka miał tam tekst i wszystko fajnie. I to tak jakby kazali jej przywrócić się. To by tego nie było efektu. A tutaj efekt był znakomity, bo wyszło to naturalnie. Ona była przerażona strasznie. Ale tam doszedł chyba Daniel czy tam Pszoniak i udobruchał. Ale dziewczynka prawie była zrozpaczona, bo chciała jak najlepiej. Tak że zdarzają się takie historie z koniami, jak się ma na przykład zdjęcia i są kaskaderzy. To też byłam zdumiona. Chyba robiłam Piłsudskiego. Jesteśmy w Łazienkach, wspaniałe Łazienki, ładna pogoda itd. A ponieważ żeby koń upadł we właściwym momencie, no to musiał być podcięty. No to podciął, ale koń niefortunny jakoś tego i trzeba było konia uśpić. I proszę sobie wyobrazić, ekipa prawie, no bo weterynarz zawsze jest, czy tam powiedzmy pogotowie na takich właśnie tych dużych zdjęciach. Natomiast jeżeli chodzi o ekipę, to wszyscy żeśmy wyszli, bo to są dramaty. Dramaty takie, no to nie jest takie łatwe do przełknięcia.

    [Biała plansza. Pośrodku czarny napis prostą czcionką: Plansza: Jak wspomina Pani swoich współpracowników?]

    Ach, Irmina Romanis, to chcę pani powiedzieć, że właśnie 100 lat będzie miała 2 lutego. I tutaj właśnie postanowiłam kilka zdań, ponieważ troszeczkę piszę, to postanowiłam o niej napisać. I tu jest właśnie taki napis. „Nasza jubilatka pani Irmina Romanis. Pani Irmina to wiecznie siwy włos, to czysty jak kosa głos. Pani Irmina to piwne uśmiechnięte oczy, to karminowe usta, to finezyjnie przywiązana chusta. Nasza jubilatka to szyk i elegancja kobieca, która w wieku stu lat przyświeca. To wzór kobiety w każdym wieku. Pani Irmino, jubilatko, żyj nam na długi czas i dobrą radą wspieraj nas”. To jest po prostu, bo pomyślałam sobie, każdy jest troszeczkę taki, że chciałby mieć tego Oscara, a tak będzie miała może sobie postawić, powiesić i tak dalej, i tak dalej. Także to jest taka, no i jest po prostu ta impreza. Z Warszawy też przyjeżdżają, więc myślę sobie, coś takiego wymyślę, myślę, że będzie zadowolona i będzie jej miło, i mnie też miło, że zostawiam coś, no. A o Halinie, o Halinie Ber, no to właśnie też napisałam taką książkę, który jest właśnie ku pamięci, o tych, którzy poodchodzili i należy o nich pamiętać. Na koniec, bo tam jest cała ta, kim jest charakteryzator na przodzie, powinnam na pewno przeczytać, ale już wszystko wiemy, kto to jest charakteryzator, więc nie ma co już powielać. Ku pamięci o tych, którzy odeszli. Nie mogę nie wspomnieć o Halince Ber. Cince. Cinka się nazywała. Halinka niczym dziewczynka z ładną podwiniętą grzywką. To moja szefowa w filmie Sanatorium pod klepsydrą w reżyserii Wojciecha Jerzego Hasa. Powiedziała mi, zrealizować taki film, to jakby pracować 5 lat przy innych. Gdy Halinka zaproponowała mi współpracę w serialu telewizyjnym Lalka, w reżyserii Ryszarda Bera, radość moja była przeogromna, do czasu, gdy Halinkę zmogła choroba serca. Na szczęście po dłuższym czasie wróciła do nas. Miałam ogromną tremę i odpowiedzialność ciągnąc tak duży film wspólnie z asystentką Wielisławą Brożyną Wiką. Nikt inny z pionu charakteryzacji nie chciał wejść w tak zwane rozgrzebane kino. Na moje szczęście dostrzegł i docenił moją pracę kierownik produkcji, Jan Szymański, który po skończeniu Lalki zaproponował mi serial Rodzina Połanieckich w reżyserii Jana Rybkowskiego. Przy realizacji tego serialu fachowo wspomagał mnie Mirosław Jakubowski, doświadczony charakteryzator. Bardzo dziękuję Żeni Rubaszewskiej, drugi kierownik produkcji filmu Rodzina Połanieckich, która bardzo mi pomogła w wyborze Mirosława Jakubowskiego do współpracy przy tak dużym filmie. Po Połanieckich mogliśmy z Mirkiem zrealizować film Kariera Nikodema Dyzmy. Lecz wcześniej zobowiązałam się do współpracy przy filmie Zamach stanu w reżyserii Filipskiego, w którym Mirek przewodniczył. Dla mnie dane słowo jest świętością. To moje motto życiowe. Cześć ich pamięci. Tytuł to już tutaj jakby… Tytuł to wiadomo jaki jest. To w górę, to w dół, tak pół na pół. Pani Alicja Kluba. Jak tu pani się uda? Być i żyć w rodzinie zastępczej to po ludzku niepojęte. Jeździ Pani z Łodzi do Warszawy, z Warszawy do Łodzi. Czy Pani to lubi? Pani to nie szkodzi? Obecność Pani na planie. To dla Pani wyzwanie, te klapsy, klapsiki, klapsiki, w takt dobrej muzyki i nowej techniki. Klapsy to nie dla Pani, to dla fajtłapy. Klapsy to gatunek słodkiej gruszki, klapsiki dla pupki z pieluszki. Zatem klap Alicjo klap i żyj nam sto lat. No to jest to. I o Arku, bo Arka też właśnie bardzo ceniłam, żeśmy się spotykali. I tu mam nawet dwa wiersze, nie wiem, który wybrać, bo jest Aruś Orłowski, filmowiec, i drugi tam, drogi jubilacie, no to jest jak ma tam ileś lat 94 lub 96 chyba, jak zmarł. O filmowcu czytamy. Aruś Orłowski, filmowiec. Imię Arkadiusz to Arek, Aruś. Cezary to Czarek, Czaruś. Arek to Czaruś ułańska dusza. To podskoczy, zauroczy i rozrusza. Taka uroda naszego Arkadiusza. Gdy pije wódeczkę, często wzywa żoneczkę, – Lusiu, wybacz, co czynię. Opróżniając kolejne naczynie. Arek to towarzyska dusza. Matka aż mnie zaschła. Ale często też się wzrusza. Kocha rodzinę, wnuczęta nad miarę, lecz film i filmiki. Przysłońmy kotarę. Te anegdotki, ach te plotki, działają na Arka niczym łaskotki. To śmieje się i wspomina, czasem dumnie napina. To słodka Arka odrobina. Zatem Arku żyj pełną parą z Lusią, z żoną Lusią i Alusią jedną i drugą pół na pół, a my proszę Państwa za stół. Sto lat, sto lat, niechaj żyje nam. To jest Arek. No i może na końcu przeczytam właśnie takie, mamy takie dosyć dziwne czasy, więc może tak Ty i ja, bo to tak można skwitować, żeby właściwie, o tutaj. Ty i ja, może ty, a może ja, najbliżej jak się da, dzień po dniu, a każdy inny wieczorem odchodzi w cień nocy, by jutro powitać Cię znów, dzień dobry, dzień zły, okrutny, czasem bałamutny. Dzień żałoby i lęku, w strugach łez i jęku. Dni startu bez mety, tak jak w słowach poety. Bądźmy mocni, wytrwali, byśmy się wzajemnie nie powygryzali. I to jest to.

    Jestem ze środowiska filmowego. Charakteryzator to nie tylko zawód, ale coś psychologa. Powierzchowność nie liczy się, lecz jego wnętrze. Oceniam usposobienie, osobowość, odczucia bólu, radości, skłonności i wrażliwości. Jakże często bywa, że ci wielcy są mali, a mali wielcy. To moje spostrzeżenia od tak zza kulis zawodów artystycznych. Bardzo często w życiu liczy się przypadek i szczęście, które toruje niejedna kariera wpisana. Otóż piętnaście lat temu, będąc na działce, prażąc się w upalnym słońcu, jednocześnie chłodząc się w basenie, zauważyłam maluteńkiego ptaszka, nieupierzonego jeszcze, siedzącego na ławce tuż obok mnie, pod drzewem orzecha. Widok ten natknął mnie do głębi, by zrobić zdjęcie i napisać kilka słów. I tak się zaczęło. Napisałam kilkanaście wierszy, spostrzeżeń rodzinnych, rodzina jest mi bliska, o znajomych i koleżeństwie z filmowego środowiska. Po latach zauważyłam, jaką wartość wnoszą ludzie starsi, będąc starą osobą. To okruszek życia każdego z nas. Jakże cieszę się, że dane mi było spotkać tak wielu wspaniałych artystów w różnych zawodach filmowych oraz wybitnych aktorów polskich i światowej sławy zagranicznych. W mej pamięci zawsze będzie wielki reżyser Wojciech Jerzy Has, który nijako nadał mój bieg dalszy w polskiej kinematografii. W filmie pod tytułem Sanatorium pod klepsydrą, wybitny reżyser, postać o wyczuwalnej tak zwanej kresce plastycznej, jakże wymagający, dzięki Bogu, że był, to jego filmy były na festiwalach nagradzane. Poprzez mój udział w realizacji filmów Wojciecha Hasa miałam wiele propozycji tworzenia filmów kostiumowych, które są ciekawe, ale znacznie trudniejsze. Zatem zapraszam do mojego tomiku, by zapoznać się z moimi spostrzeżeniami otaczającej nas przepięknej przyrody z uwagą, by ją strzec oraz zapoznać się z charakterystyką niektórych z nas.