Transkrypcja rozmowy w formacie.docx
Właściwie zanim zacznę odpowiadać na konkretne pani pytanie dotyczące początków produkcji Ziemi obiecanej, jak to się stało, żem się tam znalazł, to muszę powiedzieć, że to co będę dzisiaj mówił to jest to, co ja dzisiaj pamiętam. Jak Boga kocham jutro opowiadałbym prawdopodobnie co innego, a wczoraj to już na pewno! Mówię o tym dlatego, że nie jestem naukowcem, który 50 razy przemyślał to, co potem na wykładach przekazuje swoim studentom. Jestem w sytuacji właściwie takiego górnika, który kopie w takiej przestrzeni, która jest przestrzenią bardzo nieposłuszną, a mianowicie w pamięci. Pamięć jest pamięcią zwycięzców. Pamięć jest pamięcią klęsk. To, co szare to pamięć tak właściwie pomija, bo nie ma okazji, żeby mówić o tym, co szare. Stąd takie moje zastrzeżenie i sceptycyzm w gruncie rzeczy dotyczący pamięci, bo na przykład kilka lat temu, jakieś 3 lata temu, dowiedziałem się, że zagrałem w filmie Krzysztofa Kieślowskiego i to dużą rolę. Nie pamiętałem! To był wprawdzie Teatr Telewizji, ale to był film. To był wprawdzie tekst Zofii Posmysz, który nigdy nie został opublikowany i to było przedstawienie, które zostało, jak to się mówi, odłożone na półki. No dobrze, ale no – Krzysztof Kieślowski, Zofia Posmysz. Więc z tą pamięcią jest różnie. Andrzej Wajda należał do takich reżyserów, którzy przychodzili na dyplomy, do szkoły teatralnej. I w 1968 roku, 1967-1968 też mu się to zdarzało. Był na moich dyplomach, na naszych dyplomach i wiedział kim jestem. Później w 1968 roku zdarzyła mi się taka historia, która była po części ryzykiem życiowym, a okazała się paradoksalnie pewną trampoliną zawodową, a mianowicie mój udział w sprzeciwie wobec zdjęcia Dziadów Mickiewicza ze sceny, z afisza Teatru Narodowego, repertuaru Teatru Narodowego. Mianowicie współorganizowałem z kolegami, koleżankami manifestację, po której byłem aresztowany, potem działałem również jako młody, zapalony obrońca Czechosłowacji, bo kiedy weszły wojska Układu Warszawskiego do Czechosłowacji, to myśmy z przyjaciółmi zorganizowali akcję ulotkowe. I to też przyczyniło się do tego, że nie byłem anonimowym aktorem, pracującym już wtedy w Warszawie, dzięki temu, że byłem również znany z tego pierwszego aresztowania. I tak się przedziwnie stało, że po wyjściu potem z więzienia już byłem aktorem teatru Ateneum i byłem takim – nie wiem, jak to sformułować, bo nie chcę… jak państwo czujecie, że ja mówię o tym z pewną taką ironią, z pewnym dystansem – takim pupilkiem opozycyjnym, pupilkiem środowiska aktorskiego, teatralnego, filmowego, jeśli można tak to sformułować.
Miałem takie szczęście, że rzeczywiście cała moja niemłodość – okres, kiedy byłem małym chłopakiem, to spędziłem w świetnym miejscu, czyli kamienicy na Narutowicza, gdzie mieszkali wszyscy ważniejsi lub właściwie wszyscy twórcy z tego czasu, którzy robili filmy istotne, które później wiele pokoleń oglądało. Poza moim ojcem scenarzystą mieszkał tam Leonard Buczkowski – reżyser, Aleksander Ford, Roman Mann – świetny scenograf, mieszkało tam paru wybitnych kierowników produkcji. Oczywiście oni też mieli dzieci, także głównie spędzałem czas na podwórku z dziećmi, ale często uczestniczyłem też w spotkaniach rodzinnych, towarzyskich. Wieczory dyskusji o filmach, opowiadanie dowcipów. Naprawdę wspaniałe miejsce i dobre wspomnienia. Taka powstała legenda, bo kiedyś powiedziałem w wywiadzie, że byłem na planie Zakazanych piosenek, a wydaje mi się, że byłem na planie nie Zakazanych piosenek, a Miasta nieujarzmionego. Wielkie wrażenie na mnie zrobiły dekoracje filmowe, ponieważ uwierzyłem w prawdziwość tego miasta, które stało na zapleczu wytwórni w Łodzi, i dopiero jak ojciec pokazał mi, że te wszystkie dekoracje podparte są rusztowaniami, to zobaczyłem, że to jest fikcja. Natomiast rzeczywiście przeżyłem sceny łapanek. Żołnierze niemieccy, to znaczy statyści ubrani w mundury niemieckie ładowali do samochodów w sposób dosyć brutalny, ludzi na pakę samochodu. I ta scena, pamiętam do dziś, że zrobiła na mnie wielkie wrażenie. Ten czar kina zaczął się wtedy, kiedy mieszkałem w Łodzi. Pamiętam też wizytę na planie Skarbu, i w Skarbie pamiętam, jak zobaczyłem Danutę Szaflarską – zrobiła na mnie wielkie wrażenie. Mimo, że byłem małym chłopaczkiem, to rzeczywiście jej uroda była olśniewająca. Równocześnie miałem szansę przejechania się na takim wielkim kranie filmowym, amerykańskim, który w ramach akcji pomocy wylądował w łódzkiej Wytwórni i razem z Buczkowskim przejechałem ponad dekoracją, co pamiętam do dziś, i było wielkim przeżyciem. Trudno, żebym oceniał całą Wytwórnię, jak ona wyglądała, natomiast pamiętam scenę kręcenia wagonu kolejowego, który został zbudowany właśnie do filmu Zakazane piosenki. Pamiętam przesuwający się plener na taśmie, makiety stacji, światła – to wszystko robiło na mnie olbrzymie wrażenie, i pamiętam właśnie te sceny zbudowane na zapleczu. Natomiast całej Wytwórni nie pamiętam. Na pewno na te czasy, i do tej pory, to była taka prawdziwa kopia wytwórni marzeń, czyli wytwórni hollywoodzkich. Później to wszystko podupadło, powstał zupełnie nowy system robienia filmów, ale w latach późnych 40., i początku 50. lat, to była prawdziwa wytwórnia filmowa.
Andrzej to wiedział, i nie przypuszczam, żeby to wpływało na fakt, że zaproponował mi zagranie roli Maksa Bauma. Tak samo, jak we Francji nie pracowałem 33 lata, na przykład 20 lat w Komedii Francuskiej, dlatego że byłem Polakiem i działałem w Solidarności. Natomiast chciałbym o tym wspomnieć, ponieważ taka jest prawda. Nie chciałbym być takim uważanym za jakiegoś kombatanta prawda, tylko korzystał i tak dalej, półświadomie, świadomie. Nie ważne! Więc Andrzej Wajda planował film według noweli, według opowiadania Iredyńskiego, którego tytułu nie pamiętam. Z Anią Prucnal i ze mną. Do tego filmu nie doszło, do produkcji tego filmu nie doszło, ale to oznacza, że byłem gdzieś tam w kręgu jego zainteresowań. Nie. Wydaje mi się, że ja byłem jedynym kandydatem do roli Maksa Bauma. W każdym razie nie pamiętam czegoś, co nazywać można zdjęciami próbnymi. To były już zdjęcia już z Danielem pamiętam i kostiumy – sprawdzanie kostiumów. To pamiętam – Basię Ptak, Krysię Zachwatowicz wówczas. Ja wiedziałem, że to jest dla mnie bardzo ważne, żeby zagrać w filmie Andrzeja Wajdy. W filmach takich ludzi, jak Andrzej Wajda, praca w teatrze z takim reżyserem, jak Jacques Lasalle czy Peter Brook, czy granie w filmie Stevena Spielberga. To są takie sytuacje, w których aktor może być spokojny, ponieważ wie, że spektakl czy film będą dobre i reżyser zadba o to żebyś i ty był dobry w tym filmie, bo jemu się nie opłaca, żebyś był zły w tym filmie. Więc takie ubezpieczenie ma swoje bardzo dobre znaczenie, dlatego że ono jest twórcze. Przynajmniej w moim przypadku. Chociaż czasami, jak w sytuacjach niebezpieczeństw też powstają interesujące role. I wracam do toku moich myśli… Ja wiedziałem, że to będzie film Wajdy prawda, natomiast kompletnie nie zdawałem sobie sprawy z tego czym ten film będzie po 20-30 latach prawda… gdzie? Teraz to już jeszcze więcej przecież. Nie zdawałem sobie sprawy, że będą obchodzone rocznice premiery tego filmu prawda.
Pamiętam kiedyś jak się skompromitowałem – przede wszystkim przed samym sobą, ponieważ z nikim na ten temat nie rozmawiałem – kiedy oglądałem materiały. Kiedyś było tak, jak się robiło film, że reżyser nie wiedział, co się tak naprawdę kręci, co jest na ekranie. I co jakiś czas, co jakiś tydzień prawda, zbierała się ekipa, lub reżyser sam, lub jak Żuławski, nigdy nie szedł na projekcję materiałów to się nazywało – tylko sam potem, sam sobie to oglądał. Albo nie oglądał. I sprawdzało się, co zostało nakręcone właśnie przez ostatni tydzień. No i konsekwencji tego można się domyślać. Dramaty najróżniejsze: „Dlaczego nie zrobiliśmy tego? Dlaczego nie zrobiliśmy tego, już teraz nie możemy wrócić do tamtej lokacji” – co to za słowo? Lokacja? „Location” oczywiście, nieważne. I pamiętam właśnie kiedyś takie oglądaliśmy materiały z Ziemi obiecanej, z pogrzebu Buchholza. Tego było na dwie godziny. Ja nie byłem specjalistą, ja nie wiedziałem, co z tego można zrobić, jak się to potem montuje, jak się używa efekty, muzyka, no w ogóle montaż i tak dalej. I patrzyłem na to i mówiłem: „To ma być ten wielki film?”. Na szczęście nie dzieliłem się tą moją pseudorefleksją z nikim. No a potem zobaczyłem ten pogrzeb Buchholza na ekranie. Niebywałe!
Kiedy o tym mówię to przyszła mi myśl, żeby wspomnieć o całej ekipie. Andrzej miał tę niezwykłą zdolność gromadzenia wokół siebie, zaprzęgania do swojego projektu wybitnych artystów, wybitnych artystów. I tutaj no… nie wymienię, więc nie będę wymieniał, ale przecież scenografia była zrobiona przez kogoś, dekoracje wnętrz były zrobione przez kogoś, ktoś to fotografował, ktoś w tym grał, ktoś robił kostiumy, ktoś przygotowywał plany na setki statystów, prawda… No niezwykła ekipa. Niezwykła ekipa towarzyszyła Andrzejowi Wajdzie. I to co piękne u Andrzeja, że mówił często: „Jeżeli film jest dobry to, to jest zasługa ekipy, a jeżeli zły to moja wina”. To było dowodem jego wielkości. Była w tym kokieteria, ale była w tym też wielkość. No bo przecież scena Buchholza, śmierci… pogrzebu Buchholza no jest właśnie dowodem na siłę ekipy, pożar fabryki. Więc o tym miałem ochotę, to chciałem podkreślić. Produkcja, no Basia Pec-Ślesicka – jeśli chodzi o samą pracę to ja wielokrotnie już o tym mówiłem publicznie, to ja przeżyłem ją – dzisiaj po latach mogę tak spokojniej o tym mówić, bez też kokieterii, że tam nic nie umiałem i oto chłopcy mnie uczyli wszystkiego i tak dalej i tak dalej. Nie no, umiałem dużo mniej niż Wojtek i Daniel, nie wiedziałem co, to jest relacja tak bliska z reżyserem jaką oni mieli. Wojtek wtedy podbijał przecież no ekrany, sceny teatrów w Polsce. Był w takim momencie no niezwykłego rozkwitu swojego wielkiego przecież talentu. Daniel był taką ostoją prawda – To było znaczące. A ja tak między kolegami, gdzieś tam próbowałem się ratować mniej lub bardziej udanie. Ten mój sceptycyzm był również sceptycyzmem, po jakimś czasie, sceptycyzmem młodego człowieka, dlatego że kiedy oglądam siebie to już się mniej denerwuje niż kiedyś, kiedy oglądam Ziemię obiecaną czy inne. Na przykład ten film, o którym wspomniałem Kieślowskiego Pozwolenie na odstrzał to się chyba nazywa, tak na pewno. To jest… Ten młody człowiek, pod kierunkiem Krzysztofa Kieślowskiego gra zupełnie dobrze, zupełnie w porządku. Obejrzałem teraz fragment Tristana 1946 pani Kuncewiczówny w reżyserii Janusza Majewskiego, miałem tam zaszczyt grania z Gustawem Holoubkiem, z Małgosią Braunek. Widziałem błędy, naturalnie, ale nie żebym histeryzował tak, jak histeryzowałem kilka lat potem, po nakręceniu tych, w tym przypadku teatru telewizji, a w innych przypadkach filmów. Pracowałem z reżyserem, którego praca nie miała nic wspólnego z tym, co mnie spotkało we Francji, w kinie. No bo ja we Francji pracowałem z kolegami, którzy przychodzili do mnie i mówili tak: „Słuchaj, to się nazywa storyboard. I teraz tak – tu masz patrzeć w lewo, tu podnosisz rękę do przodu, a tu widzimy twoje plecy”. I teraz – czy ja mam ochotę kontestować ich sposób robienia filmu? Broń Boże! Naturalnie, że broń Boże, alem do tego był kompletnie nieprzygotowany, dlatego że nie pracowałem z panem Hasem. I ja domyślam się, że pan Has, podobnie jak Jerzy Jarocki w kinie… w teatrze! Że oni byli reżyserami, którzy, nazwijmy to bardziej precyzyjnie reżyserowali aktorów. Jedni wręcz mówili: „Wolniej, wolniej, wolniej ta ręka”, a drudzy mówili: „Masz patrzeć tu i tak zostać przez pięć minut”. Podobnie pracował Bob Wilson, pracuje. Przecież u niego się pracowało w ten, znaczy ja nie pracowałem: „Pięć sekund ręka do góry raz…dwa…trzy…cztery…pięć… za szybko!” i tak dalej. Więc u Andrzeja to było nie do pomyślenia. Andrzej znał nas, patrzył na nas i wyciągał. I otwierał, i pozwalał żebyśmy my byli aktywni. Ja w czasie Ziemi obiecanej tego jeszcze nie wykapowałem, tego nie rozumiałem jeszcze, nie umiałem – może lepiej powiedzieć – nie umiałem tego. Wydaje mi się, że już z tego się uczyłem później. No i w takich produkcjach, jak Bez znieczulenia czy Dyrygent, no a już później po latach w Panu Tadeuszu czy w Zemście czy w Człowieku z żelaza, prawda – to oczywiście się ujawniło w sposób taki naturalny i oczywisty.
Wie Pani po warunkach to jest bardzo dobre kryterium, prawda. No to trudno, żeby obsadzać kogoś wysokiego, skoro postać ma być bardzo niska i tak dalej i tak dalej. Moryc u Reymonta jest pięknym młodzieńcem, pięknym żydowskim młodzieńcem i w tym przypadku Andrzej okazał się mądrzejszy niż autor, ponieważ oczywistym jest, że Wojtek zagrał no w sposób genialny. To jest genialna rola, która weszła już, ale wejdzie do historii kina polskiego i nie tylko polskiego. Więc tutaj ta zasada nie funkcjonowała, ale no wyjątki potwierdzają regułę i tak dalej i tak dalej. Warunki to nie tylko warunki zewnętrzne prawda, warunki to również pewna wrażliwość, to sposób poruszania się, głos i tak dalej i tak dalej. Ale Andrzej pozwalał tworzyć też, pozwalał zmieniać się swoim aktorom. No wie Pani Zemsta no to przecież proszę przypomnieć sobie na przykład nasze głowy, te które myśmy w czasie zdjęć obnosili po Warszawie, kokietując wszystkich prawda. Wszyscy pytali: „Co się stało?” – „Nie no, to jest fryzura z filmu Andrzeja Wajdy pod tytułem Zemsta. No to jest pytanie dotyczące tego właściwie kim jest aktor. Są takie poglądy, że zawsze jesteśmy tą samą postacią. Humphrey Bogart – jaki on był szczęśliwy, jak on mógł zagrać w tym filmie Królowa z Katharine Hepburn, co tam na łódce jadą. Kiedy mógł grać nie tego tajemniczego prawda, wrażliwego człowieka z kapeluszem i w krawacie. Mnie się wydaje, że w tym zawodzie jest po prostu różnie. Że 2+2 nie równa się 4. Konia z rzędem temu, który by powiedział, że Tadeusz Łomnicki był w każdej roli taki sam prawda. Tym samym! To bzdura prawda. Ale ja bym powiedział, że konia z rzędem, który by powiedział, że Dawid Ogrodnik jest taki sam w każdej roli. A to jest ten sam człowiek. No tak, ale on traktuje zawód w sposób poważny, on się zmienia, ponieważ gra różne postaci. I jest mi bliski taki pogląd, żeby starać się być kimś innym. Zresztą Wojtek Pszoniak, no trudno, żeby mówić, że był podobny w roli Mieszka czy w roli Korczaka czy w roli Moryca prawda w Ziemi obiecanej. Czy w roli Robespierre’a w teatrze i filmie. Także, mnie jest bliskie takie aktorstwo właśnie, że ktoś przykleja sobie nosa, że ktoś sobie robi garb i sposób mówienia zmienia i tak dalej i tak dalej. No krótko mówiąc jest mi bliskie aktorstwo takich ludzi, jak Anthony Hopkins, ale do tego trzeba mieć okazję, sprzyjające warunki, rolę napisaną, reżysera, który by tego sobie życzył. Ja w pracy z Jankiem Matuszyński na coś takiego trafiłem, przy okazji Ostatniej rodziny. Tam umożliwiono mi taką właśnie pracę, a w tej pracy odzwierciedlało się doświadczenie moich wielu lat prac teatralnych. Najróżniejszych, bo z łysiną grałem prawda, z brzuchem kiedyś grałem też.
Szczegóły organizacyjne są bardzo ciekawe – jest taki jeden szczegół, o którym mam ochotę powiedzieć mianowicie w filmach, które były produkowane przez Barbarę Pec-Ślesicką mogłeś być pewien, że jeżeli dochodzi do końca filmów i nie ma już taśmy – to Basia w szafie ma jeszcze z 500 m przynajmniej. Gdzie tam 500! Co ja gadam – parę tysięcy metrów. Widzi pani jak pamięć działa? Co ja bym jutro powiedział, odpowiedział na ten temat, na to pytanie? Szczegóły organizacyjne. Więc tak, szczegóły organizacyjne polegały na tym, że niektórzy mieli większą świadomość wagi tego filmu, a inni mniejszą. Ja na przykład bardzo szanowałem Teatr Ateneum, w którym pracowałem codziennie. W związku z tym, że nie można było jeździć w przeciągu 1 godziny 20 minut samochodem swoim, autostradą do Łodzi z Warszawy – po pierwsze nie miałem samochodu po drugie nikt by mnie nie puścił, po trzecie nie trwałoby to dwie godziny i tak dalej tak dalej. To przyjeżdżałem wczesnym pociągiem rannym, budząc się tam o nie wiem 4:00-5:00 rano, ja nie pamiętam tego nawet. Były takie pociągi wtedy. Zresztą pamiętam, jak się jeździło ze zdjęć lub na zdjęcia, w grupie no to się siedział siadało w grupie, w jednym przedziale no i jak to sformułować. I dochodziliśmy do porozumienia, bośmy byli bez biletów – zawsze dochodziliśmy do porozumienia z panem konduktorem. Otóż przyjeżdżałem tam po prostu zmęczony i to był mój błąd, bo trzeba było zawsze być wieczorem i odpoczywać. Dzisiaj już nigdzie nie jeżdżę na zdjęcia, ani – chyba, że jest sytuacja wyjątkowa – ani na przedstawienia w dniu, w którym kręcę zdjęcia lub gram. Przyjeżdżałem tam, oczywiście zabierając spod drzwi mojego mieszkania butelkę mleka, którą właśnie stawiała mi jakaś pani lub pan, bo zamawiałem sobie, jak tysiące jeśli nie powiedzieć miliony Polaków, i w tamtym mlekiem się dobijałem po drodze, a później jajecznicę z 3-4 jajek pewnie jadłem, w Wytwórni, w barze, w którym to barze królował kto? Wojtek Pszoniak. W moich wspomnieniach! Wojtek Pszoniak już był po jajeczniczce, już pił kawkę i już na pewno tam coś sobie przekąsił jakiś owoc i rozgrzewał się i się rozgrzewał i się rozgrzewał. To była dobra szkoła, to była dobra szkoła. Dzisiaj też bym się rozgrzewał w barze. Znaczy w barze, w takiej jadłodajni, to nie był bar alkoholowy. Więc to. Kiedy zostawaliśmy w Łodzi na po to, żeby zdjęcia następnego dnia również. Ja nie pamiętam, żebym mieszkał w Grand Hotelu w czasie zdjęć do Ziemi obiecanej. Być może tak było. Pamiętam, że mieszkałem tam przy kręceniu zdjęć do filmu Granica. Mieszkałem tam również, już w późniejszym okresie, kiedy robiliśmy ze Smoktunowskim, z Innokientijem Smoktunowskim Podróż na wschód Stefana Chazbijewicza. Ostatnia rola filmowa Innokientija.
Więc tego nie pamiętam, natomiast pamiętam hotel Mazowiecki i Hotel Centrum. Tak hotel Mazowiecki był niski prawda? Tak to jego, ten hotel pamiętam bardziej. Nie wszystkie wspomnienia mnie dzisiaj radują z tego hotelu. Także pozwólcie państwo, że nie będę się rozwijał prócz tego, żeby powiedzieć, że no były to warunki, które dzisiaj nazwałbym spartańskimi. Był też tam Hotel Centralny. No to już była to już była klasa, bo tam była winda, jeździło się na któreś tam piętro i tak dalej i tak dalej. No tak… Pamiętam bardzo ciekawą rzecz, mianowicie obiady domowe – to warto mówić o tym młodemu pokoleniu albo, jak ktoś będzie tego słuchał za 20-30 lat, to warto, żeby sobie uświadomił, że posiłki na planie zdjęciowym, jakby to powiedzieć, nie miały nic wspólnego z dzisiejszymi posiłkami na planie zdjęciowym. To była zresztą, to było moje takie wielkie zaskoczenie, kiedy wróciłem z Francji i okazało się, że tutaj są te, jak to się nazywa? Barobus? Tylko się to nazywało, nie wiem. W każdym razie, gdzie są normalne obiady, można usiąść, można zjeść pierwsze, drugie danie, sałatkę, deser, kawę, herbatę. Boże kochany. Nie było to codziennością w tamtych czasach. Otóż natomiast wielką atrakcją były obiady domowe. Obiady domowe, kiedy zostawałem na zdjęciach w Łodzi to były gdzieś po tych kamienicach, nie pamiętam adresu, a w drodze powrotnej pamiętam, że w Sochaczewie jedliśmy. Oczywiście w drodze powrotnej mieliśmy czas na obiad, czyli nie graliśmy wieczorem, czyli towarzyszyła temu nasza przyjaciółka wódeczka, ale to było dość niewinne. To nie było tak, że ktoś jechał pijany na przedstawienie – nie. Myślę, że gdyby wtedy ktoś kręcił zdjęcia dokumentalne, to by zobaczył w jakich myśmy warunkach higienicznych funkcjonowali. Dlaczego o tym mówię? Dlatego, żeśmy wszyscy, ja nie paliłem papierosów, ale wszyscy palili. Proszę sobie wyobrazić hotel, jadłodajnię, plan zdjęciowy w hali, rekwizytornię, tam skąd kostiumy zakładaliśmy, charakteryzatornię. Myśmy tam wszyscy palili papierosy. No takie na przykład wspomnienia mam. Pamiętam też jak wracaliśmy do Warszawy z Andrzejem Kotkowskim po zdjęciach pożaru i on mówił: „Słuchaj lubię jeździć nocą, bo nikt mi nie przeszkadza”. Bardzo mnie to zaskoczyło wtedy. Dzisiaj po latach muszę powiedzieć, że nie lubię jeździć nocą, bo już jestem trochę za stary na noc.
Ważnym elementem zdjęć do Ziemi obiecanej były podróże z Danielem Olbrychskim jego samochodem. Bo tak, jeżeli on miał Fiata 125 to pamiętam jak Wojtek Pszoniak mówił, że czasami mu się zbierało na wymioty, bo Daniel tak szybko skręcał i tak dalej i tak dalej. Zresztą Karowa była dla niego takim miejscem, gdzie on udowadniał i to rzeczywiście wszystkim jak wspaniale jeździ. Natomiast on, Daniel traktował mnie po przyjacielsku bardzo zresztą, naprawdę prawdziwie po przyjacielsku i też uczył mnie jak prowadzi się samochód. Ja jeździłem z nim kilkakrotnie małym Fiatem i on mówił mi na przykład: „Jedziesz na, widzisz, że samochód stoi z prawej strony, na przykład ciężarówka to patrz pod koła samochodów, tam między kołami czy ktoś się rusza na przykład”. Tak, tak. Uczył mnie jak nie hamować, jak biegami regulować szybkość jazdy, no takie rzeczy na przykład. Uczył mnie jak się jeździ w śniegu też, znaczy w czasie śniegu, kiedy jest zaśnieżona ulica czy droga. Ale lubił szybko jeździć, bardzo lubił.
Spod Wytwórni do Bristolu to była, w Warszawie, to była droga z Łodzi do Warszawy. To było to kryterium. Nie chodziło o to, żeby w Bemowie powiedzieć, że się jest w Warszawie albo powiedzieć, że gdzieś tam przed Łodzią. Wydaje mi się, że niepalne czegoś, chciałem powiedzieć z 1-5 minut, ale nie, ale jakaś 1-15 minut… Podobno kiedyś przejechał w 1 godzinę 15 minut z jednego miejsca do drugiego. Wtedy! Małym Fiatem. Nie wiem wydaje mi się to niemożliwe, no może jechał 125p, no nie wiem… Ale tak – znowu wspomnienia, pamięć i to zachowałem w pamięci. To mi pamięć podpowiada. Nie mam dogodnych wspomnień na ten temat, natomiast mam wrażenie, że była duża. Czy myśmy się ubierali w Wytwórni? Ja bym powiedział raczej, że tak. Bo kojarzą mi się takie podróże takimi busami, taki był niemiecki bus, NRD-owski… nie pamiętam nazwy. To była groza. Tam nie było chyba w ogóle amortyzatorów, no nie ważne. Więc czuję, że tak było. Czy była duża ekipa? Też wydaje mi się, że była duża. Ale to, o czym chciałem powiedzieć, to mianowicie to, że to nie było tak, że myśmy przyjeżdżali na plan i wiedzieli co robimy. Zawsze była dyskusja z Andrzejem. Zawsze. I pamiętam, że operatorzy albo Edward, albo Witold słuchali, słuchali, słuchali, słuchali, słuchali, słuchali i dopiero potem oświetlali, ustawiali i tak dalej. Tak, pamiętam takie narady w czasie Bez znieczulenia na przykład. Ja tam wszystko akceptowałem. Wie Pani to nie była moja propozycja ta słynna scena z dziewczyną, z która się kocham czy uprawiam seks, jakby by to dziś powiedziała młodzież. No która znajduje się, ona jest na mnie, a nie ja na niej, tak to nie była moja propozycja. Gdzie ja bym tam śmiał coś takiego umieścić. Mnie się wydaje, że tam asystenci podpowiedzieli, żeby wzmocnić postać Andrzeja. Nie pamiętam tego. Jakieś spory? Mnie zabrakło tylko, zabrakło mi w ostatniej scenie filmu mojego zbliżenia. Dlatego, że jestem tak na drugim planie, na kanapie siedzę. To tego mi zabrakło. Wojtek ma bliski, Daniel ma bliski z dzieckiem i tak dalej. Mnie się wydaje, że to by się tak bardziej czysto zamknęło. Ale to czułem podczas zdjęć. No gdzie no… Jeszcze wie Pani, walczyć o zbliżenie. Nie no to jest wstyd przecież. Nie no takich numerów to ja nie robię, nawet dzisiaj. Czasami tylko pytam: „Wystarczy ci to? Tyle, tak?”, reżysera czasami. Ale nie, nie. Pamiętam a propos tego, że to ktoś tam mówił, a ja to potem powtarzałem w towarzystwie, że wiecie: „Jak Nicholson kręci, to on ma tam zapewnione w umowie 20 bliskich planów”.
Wytwórnię Filmów Fabularnych pamiętam jako świątynię. Świątynie oczywiście nie ze złota i srebra, ale świątynie dla nas aktorów. No to jak, wie Pani, jak się wchodziło do świątyni, to przekraczałeś pewien rubikon prawda. To już wiedziałeś, że wchodzisz w świat najważniejszy w twoim życiu. Portrety reżyserów, aktorów, które tam wisiały. No jak się wchodziło do charakteryzacji czy do pokoju kierownictwa produkcji, bo to jeszcze było też. Tam prawda też, to były ważne, bardzo ważne momenty. No po to chociażby, żeby dowiedzieć się, kiedy ma następne zdjęcia. Albo żeby podpisać umowę. Dobre pytanie. Znaczy wie Pani to nie było tak – bo produkcja miała kilka pokoi. Do samego kierownika produkcji to pewnie. No tak może – terminy na pewno, terminy na pewno. Jakieś skargi czasami, dlaczego mi tam samochód się spóźnił albo coś tam. Trudno mi tak, nie mam jakiegoś, po coś chodziło?
Wie Pani jak myśmy nakręcili Granicę to w pokoju kierownika produkcji, czyli pana Andrzeja Sołtysika fetowaliśmy wydarzenie, prawda. Pamiętam jak Tadeusz Konwicki nachylając się do nas mówił: „Graliście jak amerykańscy aktorzy”, prawda. A potem cała prasa, przepraszam, nie chcę używać słów uznanych za wulgarne, ale mnie tam niszczyła i tak dalej. Ja w ogóle nie byłem szczególnym pupilkiem krytyków. Ale to nie ma znaczenia. Strasznie mi wstyd, ale no nie pamiętam. Ja już widziałem tyle hal w swoim życiu, że mi się to wszystko, że mi się to wszystko… Nie, nie będę udawał, no nie będę udawał.
Na przykład teraz przychodzi mi coś takiego, tylko nie wiem, gdzie ja byłem wtedy – wchodzę do charakteryzacji, a tam mówią mi, że kręcą film Szatan z siódmej klasy. No wiecie teraz można by sprawdzić, w którym dniu, kiedy kręcono i co to był za film w sprawie, którego tam byłem. Pamiętam na przykład zdjęcia próbne do Smugi cienia, bo byłem jednym z kandydatów. To to pamiętam.