Przejdź do treści
Strona główna » Blog » Anna Adamek – charakteryzatorka

Anna Adamek – charakteryzatorka

    Transkrypcja rozmowy w formacie.docx

    Jestem Anna Adamek. Mam lat tyle, ile mam. Pracowałam w zasadzie tylko w filmie. Skończyłam szkołę charakteryzacji, drugą w Polsce. Pierwszą szkołę, którą zorganizowała pani profesor Narkiewicz po wojnie, w 1947 roku. Ponieważ kinematografia – wtedy powstawały filmy w Łodzi. Zorganizowała pani profesor Narkiewicz z panem profesorem Wohlem w Łodzi. I tenże szkołę, pierwszą, tak potoczyły się losy mojej starszej siostry, Teresy Tomaszewskiej, ona skończyła. Szkoła trwała dwa lata. Bardzo interesująca. A także jeszcze jest jedna żyjąca, która w przyszłym roku będzie obchodziła… jest z tejże szkoły, pani Irmina Romanis, jest absolwentką tej szkoły, tego pierwszego rocznika. Pani Narkiewicz była przed wojną, była jakby prowadzącym charakteryzatorem. Też zawód rodzinny. Ze swoim bratem opanowywali wszystkie produkcje filmowe. Ja byłam, ponieważ kinematografia się rozrastała, ja w 1960 roku, po ukończeniu matury – otworzyli drugą, bo w zasadzie potrzeba było więcej pracowników. I wszyscy ci, którzy byli organizatorami, otworzyli drugą szkołę. Absolwentami tej szkoły była między innymi, pani Lewandowska, pani Łopatowska, która była autorem filmu Noce i dnie, a także inni, z którymi ja – to była grupa dosyć już… My, kilka dziewcząt, byłyśmy po maturze, a w zasadzie byli większości ludzie, którzy już pracowali w Wytwórni, potrzebowali potwierdzenia umiejętności, żeby mieli dyplom. Po pierwszym roku tej szkoły dostałam możliwość praktyki w Szkole Filmowej. Tamże, w Szkole Filmowej, po pierwszym roku pani Tubielewicz, która była charakteryzatorką z pierwszej szkoły, przeszła do Oświatówki i ja zostałam. W zasadzie dyplom robiłam pracując w Szkole Filmowej i kończąc moją szkołę charakteryzacji. Ten ciekawy okres wspominam bardzo mile, ponieważ zarówno ja, która wyobraźnia moja musiała być, bo ten zawód wiąże się z ogromną wyobraźnią i umiejętnością plastyczną. Po prostu współdziałaliśmy ze studentami ze Szkoły Filmowej. Pracowałam przy dyplomach wielu znanych, pana Zanussiego, wszyscy byliśmy tam. I tam też poznałam w Szkole Filmowej mojego męża, Mieczysława Adamka, który studiował Wydział Operatorski. Bardzo mile wspominam ten okres, bo to były jednocześnie doświadczenia, poszukiwania. W 1965 roku mąż mój skończył studia i przenieśliśmy się do Warszawy. Przez dwa lata nie pracowałam, bo urodziłam córkę, Agatę Adamek, która także w tejże branży pracuje. Jest dziennikarzem i skończyła, dyplom zrobiła w Szkole Filmowej jako realizacja telewizyjna. Powieliła nasze środowisko. Także bardzo mile.

    Po przerwie zaczęłam pracować w Wytwórni Filmów Dokumentalnych i tamże pracowałam około 40 lat. Pracując jednocześnie bardzo długo. Taki był system pracy w okresie, kiedy ja pracowałam, że bardzo długo byliśmy asystentami. Pracując przy filmach, nabieraliśmy nowych pomysłów naszych szefowych, a jednocześnie sami proponując. Ogromnym dla mnie wyzwaniem i przejściem na, tak zwaną, bo kiedyś była komisja kwalifikacyjna, nie było aż tak łatwo dostać – była hierarchia, asystent drugiej kategorii, pierwszej, była komisja kwalifikacyjna. Nie było tak łatwo i zdarzyło się, świętej pamięci, Mieczysław Waśkowski w grupie Kawalerowicza, w tym zespole robił taki film dla dzieci. Moje panie szefowe nie były zainteresowane, bo to było trzy odcinki telewizyjne, w związku z tym, krótko mówiąc, kasa nieduża. Głównym tematem tegoż filmu, tych trzech odcinków telewizyjnych, była opowieść o świętym Krzysztofie. W zasadzie wielkim wtedy. Nie można było używać, że „święty”, tylko „wielki Krzysztof”. Tajemnica wielkiego Krzysztofa, taki był film i tam trzeba było według opowieści i fabuły, trzeba było z pantomimy wrocławskiej zrobić rzeźby drewniane. My z Marysią Dziewulską, która nie żyje, bardzo długo pracowałyśmy razem, wymyśliłyśmy w sposób kuchenny. Gdybym miała dzisiaj powtórzyć to, to nie wiem, czy bym powtórzyła. Było to ogromne wyzwanie, za co dostałam od, bo opiekunem artystycznym był pan Jerzy Kawalerowicz, dostałam od razu przejście na pierwszą kategorię, ponieważ, udało się. Jakim sposobem to zrobiłam, trudno mi powiedzieć, metodą. Siedziałyśmy w Wytwórni, pamiętam, malowałyśmy siebie, innych. Ale udało się, były te postacie. I w ten sposób, jakby, moja kariera zawodowa… Bo jeden, jedyny raz byłam poproszona przez pana, właśnie, reżysera Jerzego Kawalerowicza na kolaudację do telewizji. Nigdy my, jako pracownicy w spółce towarzyszącej produkcji, nie byliśmy. I tam było od groma reżyserów, bo kolaudacja to była ocena i przyjęcie filmu. Byłam zaskoczona, a on ponieważ uważał, że zrobiłam coś, co wykraczało i nikt nie chciał się podjąć, dało mi to możliwość przejścia jako samodzielna charakteryzatorka. Bardzo mile wspominam, zresztą z panem Jerzem Kawalerowiczem dużo filmów robiła moja siostra, też charakteryzatorka – Teresa Tomaszewska. Faraon, wszystkie znaczące filmy, bardzo często dyskutowałyśmy na temat pracy, ale też nie były to spokojne dyskusje, ponieważ obydwie byłyśmy bardzo emocjonalne w przekazywaniu sobie tych rad i uwag. W związku z tym zdarzyło się, że bardzo często jakby te nasze kontakty rodzinne, bo spotykaliśmy się u mamy. Ja jestem najmłodszym dzieckiem z grupy siedmioro dzieci. Mój tato zginął w Radogoszczu, został spalony w ostatnią noc wojny. Także bardzo dla mnie mama i starsze rodzeństwo było wzorcami.

    Potem zaczęłam współpracę przy wielu filmach. Ta asystentura długa dała mi ogromną praktykę, i myślenie, i doskonalenie się w swoich potrzebach zawodowych. Jednym z pierwszych filmów, które po przejściu na tą tak zwaną, myśmy nazywali to samodzielność, była propozycja pani Berowej, Haliny Ber, propozycja współpracy przy Ziemi obiecanej. Było to przeżycia ogromne, bo to produkowała Wytwórnia Łódzka, więc było pół roku. Ja byłam szczęśliwa, bo mogłam być z mamą i z rodziną, ale wspominam to bardzo, bardzo. W zawodzie naszym nie było podziału, tak jak to ma miejsce w tej chwili, na oddzielenie efektów, fryzjerstwa, perukarstwa. Myśmy musieli robić wszystko. Żeby stworzyć postać, to trzeba – trudniej na przykład mnie – było przekazać moją wizję osobie, która by robiła fryzurę czy perukę. Umiejętności nasze były w szerokim zakresie. Tworzyliśmy sami rany różnymi metodami domowymi. Uważam, że to miało sens. Zresztą bardzo często, oglądając stare filmy wspominam, jak to tam robiliśmy. Bardzo mile wspominam ten okres tej współpracy przy Ziemi obiecanej, bo powstał też serial z tegoż materiału. I współpracę z głównymi bohaterami, którzy byli Daniel, Andrzej Seweryn, Wojtek Pszoniak – to to zaowocowało do tej pory. Bo na przykład w tej chwili, będąc na emeryturze, pan Andrzej Semeryn przysyła mi, to znaczy, zlecił – mam na każdą premierę w Teatrze Polskim zaproszenie. Wiadomo, że bilety nie są tanie, w związku z tym możliwość kontaktu ze sztuką. I ci właśnie trzej młodzi – bardzo żałuję, że wtedy nie miałam kamery, bo te rozmowy w charakteryzatorni… Charakteryzatoria to była – nie było barobusów. U nas, jak w większości wykonujące ten zawód kobiety, miałyśmy grzałki, kanapki. No, tak jak w domu, bo tam człowiek w zasadzie spędzał cały czas, całe dnie. No, więc, wszystko to się odbywało, te gościny od rana. A poza tym, jak aktorzy… Będąc charakteryzatorem trzeba także być psychologiem, a poza tym otoczyć opieką tych aktorów, dlatego że oni po teatrze bardzo często… W tej chwili, to jest inny sposób, ale oni spotykali się w SPATIF-ie i tam balangi odbywały się długo, a potem przyjeżdżali na plan, skoro świt. No, bo trzeba było. Ja to nazywałam, że taki „zezłok” przyjeżdżał nieprzytomny. Trzeba było doprowadzić do możliwości współpracy. Kilka osób takich, ale wszystko to odbywało się w sposób kulturalny i przyjacielski. Bo zdaję sobie sprawę, przychodził bardzo często… Ja nigdy nie paliłam papierosów, bo uważałam, że to po pierwsze, stojąc przez jakiś czas nad kimś, ten zapach tytoniu, rąk, bo przecież ręce pracują – to jest niewskazane, żebym na to zwracała mu uwagę, żeby ode mnie, za przeproszeniem, ten dym i to przesiąknięcie papierosowe – nie drażnić nikogo.

    Wspominam ten okres pracy bardzo miło. Jak zdarzyło się, bo także robiłam wiele filmów znaczących po Ziemi obiecanejCzłowiek z marmuru, Człowiek z żelaza, Danton. W tej grupie, bo znakomitą grupę stworzyła, pana Wajdy, stworzyła pani Pec-Ślesicka. Była to wyjątkowo sympatyczna i opiekuńcza bardzo jako kobieta. W zasadzie to ta grupa pana Wajdy to był, tak zwany „babiniec”, dlatego że tam w większości kobiety były. Było dwóch, trzech mężczyzn, ale to… Tak samo jak w Ziemi obiecanej. Wszystkie baby były, większość kobiet była jako autorzy swoich profesji. I przeważnie, jeżeli człowiek się sprawdził zawodowo, to takie były testy, to potem powielali te propozycje, że tak czuliśmy się jak w rodzinie. A poza tym, starali się też reżyserzy, którzy tworzyli tę grupę, tak jak Zespół „X” z panią Pec-Ślesicką, pan Wajda trzymać tę grupę, żebyśmy zarabiali. Więc były bardzo często filmy robione, żeby grupa się nie rozpadła. A poza tym, jak zebrali te pieniądze. Łatwiej było robić filmy, bo było większe finansowanie ze strony państwa. W tej chwili jest trudniej, bo trzeba znaleźć sponsorów, żeby udzielili pieniędzy na dany temat. W moim dorobku – trudno mi powiedzieć, bo nie pamiętam, ale w większości reżyserów, z którymi pracowałam, był pan Wajda, pan Barański, pan Janusz Zaorski. Bardzo dużo robiłam też z Januszem Zaorskim, bo w zasadzie ja będąc asystentem, on też był asystentem. I tak jakby, drogi nasze się powielały, że będąc już reżyserem, proponował mi kilka filmów. Zresztą ostatni film, przy którym pracowałam, to była Syberiada Polska. Film bardzo ciężki w sensie wytrzymałości, ale nie było takiej praktyki, żeby człowiek, jak zaczynał film… W zasadzie wszystkie moje koleżanki starały się mówić: „O, trzymałam się”. Przecież zdarzają się 2-3 miesiące, jak film się robiło, łącznie z przygotowaniem, że zachorowałam. Nigdy – trzymałam się do ostatniego dnia zdjęciowego. Po czym jak było zakończenie, do widzenia i zaczęłam chorować. To wszystkie mówiły: „No, Anka teraz będzie chorowała”.

    W dorobku moim zdarzyła się też taka wyjątkowa sytuacja. Był okres, kiedy nie robiliśmy, nikt nie robił filmu, w związku z tym nie mieliśmy pieniędzy. No, bo w zasadzie to gotowość Wytwórni… Bo byliśmy angażowani gotowością Wytwórni Filmów Dokumentalnych, a to nie wystarczało na przeżycie. W związku z tym tylko te umowy z filmu dawały możliwości. Nie powiem, na tamten okres uważam, że my w miarę dobrze zarabialiśmy. Tym bardziej, że ja bez przerwy miałam propozycje i nie mogłam odmawiać. W zasadzie, to była taka cicha umowa, że jak się odmówiło reżyserowi, to czuł się urażony. Więc się nie odmawiało. Nie mówiąc o potrzebach finansowych. I zdarzyła się taka możliwość, sytuacja, że przyjechał taki z Jugosławii dawnej, która jeszcze przed wojną jugosławiańską, i poszukiwał charakteryzatora, który posiadał umiejętności postarzania – te wszystkie efekty, między innymi. Ja skończyłam, bo córka moja wyemigrowała i jest do tej pory w Niemczech. Jest i w Polsce, i w Niemczech. Dowiedziałam się o sympozjum w firmie Krolan. I tam skończyłam to sympozjum. Wykładał i uczył nas efektów i postarzenia charakteryzator ze Stanów. I ja to skończyłam. Więc poszukiwał ten człowiek charakteryzatora. Rynek jugosłowiański miał duże zapotrzebowanie, i postarzania. On się zwrócił, my na niego Lukman mówiliśmy, do Filmu Polskiego. Film Polski odesłał go do Wytwórni i mój szef, bardzo zresztą sympatyczny, pan Stanisław Urbański, wskazał trzy osoby, które mogą się podjąć tego filmu. I ja byłam trzecią osobą, z którą się spotkała z nim, nie wiedząc o tych dwóch poprzednich koleżankach. Spotkaliśmy się w Nowym Świecie, kawiarnia Nowy Świat, bo ja nie miałam czasu prowadząc dom i wyjeżdżając, żeby bywać w kawiarniach. Jak człowiek miał tylko wolne, to siedział i nadrabiał domowe obowiązki. Tam się spotkaliśmy i zadałam temu panu [pytanie]. Opowiedział mi scenariusz, więc wypowiedziałam się, ale mówię, że w zasadzie to ja nie mogę podjąć się tego, bo ja nie znam języka. On mówi: „Niech pani się nie… Nie ma z tym problemu”. Bo tenże jego kolega, który dostał pieniądze na debiut, próbował studiować w Polsce i się uczył polskiego. No, to sprawa była taka. I w ten sposób znalazłam możliwość kontraktu w Jugosławii dawnej. To było w Kosowie. Wtedy to Kosowo. Ja nie wiedziałam, a w ogóle pierwszy raz tam pojechałam. Poleciałam samolotem do Belgradu, oni mnie samochodami odebrali. I to był pierwszy film mój na terenie Jugosławii. Potem mi zaproponowali następne. W zasadzie ten okres taki nieprodukcyjny w Polsce ja przetrwałam w Jugosławii. Zabierając też koleżanki, bo wolałam porozmawiać po polsku sobie. Zawsze musiałam, jak mi proponowano, nauczyć, ale tego zawodu się nie nauczy przy jednym filmie. Ludzie, którzy nie mają… Można podstawy przekazać, ale jednocześnie to wymaga czasu i chęci, przede wszystkim, bo to nie jest… No, i w ten sposób tam zrobiłam 14 filmów.

    Dostałam dwie nagrody. Właśnie jedną z pierwszych nagród [Kobieta sięga po białe pudełko z nagrodą na stoliku po prawej stronie] za film, dostałam Złotą Arenę w Puli. Także to była moja pierwsza nagroda. Pracowałam z takim reżyserem znanym z terenu. Kosowo było pierwszą tą moją i Wizytówka – ten film został pokazany w Puli i tam zobaczył go Leodan Zafranowicz, znany reżyser, z którym wcześniej pracował Daniel Olbrychski. I zaproponował mi film, już ja grałam w filmie, w Zagrzebiu. I tak się zaczęła moja współpraca. Bardzo lubiłam pracować w Jugosławii. Tak zwiedziłam ją całą, tą przed wojną i po wojnie. Także, ponieważ było ciepło, sympatycznie. Śpiewali dużo, bo to rozśpiewany naród, ekipy wspaniałe. Bardzo mile wspominam ten okres pracy. Nie mogłam dłużej pracować, ponieważ ta gorączka. Tam jednak, w zasadzie, dzień pracy to był nie 18 godzin, a 24. Zaczynaliśmy skoro świt charakteryzację, do 10.00-11.00. Potem był taki upał, że to wszystko płynęło. To zawsze plastyka musiała być. Płynęło, przerwa była dopiero o 4.00-5.00 wieczorem. Także nie było możliwości. Ale nauczeni trudnymi warunkami w Polsce, jak miały we wcześniejszych produkcjach, wytrzymywał człowiek. Potem musiałam zejść z tego rynku, bo zaczęłam mieć problemy zdrowotne. Przestałam już jeździć, bo temperatura. Bardzo też mile wspominam. [Kobieta sięga po nagrodę na stoliku po prawej stronie] Drugą nagrodą, którą dostałam jeszcze, już po wojnie jugosłowiańskiej, to jest nagroda z Nowego Sadu. To jest ta nagroda. I nie wiedząc, miałam telefon: „Anna, gdzie jesteś?” – „No, jestem na…”. Pytam, bo to z Nowego Sadu, z festiwalu. „Jestem w tym, w filmie”. W zasadzie nie byłam, co odpowiem, że siedzę w domu. „Przyjedź, bo dostałaś nagrodę za całokształt tych filmów. Przyjedź”. Ja nie bardzo mogłam wtedy pojechać. Dopiero po latach znajomy taki, operator Radew Lalicz, odebrał tę nagrodę, zabrał do siebie do Belgradu, bo przyjaźnimy się do tej pory z całą rodziną jego. Czekam na ich wizytę, teraz w lecie mają przyjechać do Polski. Także to była druga nagroda. Było mi troszeczkę nieswojo, bo robiąc tyle filmów w Polsce nie dostałam żadnej nagrody. No, ale to się scaliło i to dostałam za całokształt dwa lata temu. Za całokształt w Polsce nagroda, łącznie z uwzględnieniem wszystkich tych filmów, i zagranicznych. Także, tak bym powiedziała o swoim dorobku zawodowym.

    Tak. Ja mieszkałam, jest taka dzielnica w Łodzi, Nowe Złotno. I tam, na tym Nowym Złotnie, moi dziadkowie mieli kiedyś pół tego Nowego Złotna. Mieli ziemię, po czym sprzedawali, jak Łódź powstawała, sprzedawali na place i myśmy tam mieli dom. Rodzice mieli dom. Tam bardzo duża, liczna rodzina była. Tam też była moja siostra. I na tym Nowym Złotnie powstało kino Sojusz. I my wszyscy… dwa seanse były, na 15:00 i na 18:00. I ja jako dziewczynka pamiętam, że rekord jaki pobiłam, to na Deszczowego lipcaDeszczowy lipiec był taki film, podkochiwałam się w Baryczu – byłam z 7 razy. Nie zawsze mnie stać było na bilet, to sposobami żeśmy wchodzili, różnymi metodami jak młodzież. Ale byliśmy. To kino. Potem ta moja wyobraźnia i pasja. Jak moja siostra skończyła tę szkołę charakteryzacji, zaczęła pracować, to przychodziła, opowiadała. I ta wyobraźnia moja i ta chęć jakby się rozrastała. I potęgowała. A potem poszłam do tej szkoły, bo skończyłam maturę. W zasadzie chciałam pójść, pierwszy mój odruch był, żeby pójść na farmację zdawać. No, ale nie uczyłam się, nie zdałam egzaminów. I w tym czasie otworzyli tę szkołę. I ja poszłam, żeby nie tracić roku. I od tego momentu już w ogóle nie było mowy o farmacji. Tylko szkoła ta, film. Wolałam pracować. Zawsze pracowałam tylko w filmie, dlatego że uważałam, że na 2-3 miesiące – bo kiedyś tak się od momentu propozycji do momentu końca – można było wyjąć z życia ten okres, a potem wolny człowiek był. Natomiast teatr nigdy. Dwa razy dziennie jeżdżenie do teatru, każde wieczory, święta zajęte. Nie, to mnie nie interesowało. Także, to była taka moja jakby przynależność do filmu tylko. Tam normalnie był tak, jak tryb szkolnictwa – od 8:00 do 15:00. Ale to nie miało miejsca. Bo jak studenci, przychodził semestr i robili dyplomy, to myśmy, tak jak w filmie. Wtedy, kiedy miał aktorów, kiedy miał obieg, kiedy była kamera, to był nienormowany czas pracy. To nie było. I tam w Szkole Filmowej te pomysły tej młodzieży, bo oni się uczyli i mieli pomysły studiując, a ja jednocześnie też wprowadzałam u siebie. To oglądali tylko profesorowie, bo dzisiaj się te wszystkie ich… Jest ten festiwal, nawet tych etiud. A kiedyś nie było, to tylko było w Szkole Filmowej.

    No, to była machina. Warszawskie wytwórnie były maleńkie, rozwijające się. Były dosłownie… Część budynku ta, która przylega teraz do tych, rozbudowała się. To była machina, to było coś. Zresztą, bardzo dobrze poznałam, będąc pół roku w Ziemi obiecanej. Po prostu, to było tyle hal zdjęciowych… To była fabryka snów. Były, bo były piętrami. W zasadzie, pamiętam, drugie piętro, to były charakteryzatornie. To były charakteryzatornie, były magazyny, to była ogromna i to wielka szkoda. Likwidując tę Wytwórnię, nie zachował nikt w całości tego. To było ogromne i przecież duże filmy powstawały. Rekwizytów ile było, ile hal zdjęciowych. W porównaniu z dokumentem mniejsze filmy kierowały Zespoły do wytwórni warszawskiej, jak do łódzkiej. Tam były machiny, dlatego Ziemia Obiecana, będąc dużym filmem… A poza tym no środowisko łódzkie. Także Ziemia Obiecana była w Łodzi. No, nie dzień zdjęciowy – planowanie jakie sceny robimy następnego dnia, jacy aktorzy. Trzeba było pomyśleć, ile czasu zajmie się dla każdego aktora, zaproponować. I to był tak zwany plan pracy. Wszystko w Wytwórni robiono, większość, a potem na plan jechali asystenci, a my zostawaliśmy i czekaliśmy na następną partię aktorów. Tak wyglądało. Po czym to, co, powiedzmy, dzisiaj… Zawsze starali się na planie zrobić wszystko, co zaplanowane, ale jeżeli coś zostało to musiało być zanotowane, za tego… żeby kontynuować następnego dnia albo w inne dni. Były samochody, ale nie było – dzisiaj jest ułatwienie ogromne, że ten tabor samochodowy to jest tak rozszerzony, że i łącznie z wygodą – bo kiedyś my nie mieliśmy. Przyjeżdżaliśmy, nikogo nie interesowało. Będąc 14 czy 12 godzin, co my będziemy, w jaki sposób organizacyjnie nasze tam obiady czy coś. Nie, to nie było. Była tak zwana „zupa z wkładką”, ale to było wszystko tylko wtedy, kiedy zimno było. I pamiętam, że obowiązywało to od połowy października do lutego, a potem nie. Bardzo się przyjaźniliśmy z rekwizytorami, bo oni mieli samochody i wyjeżdżali ciągle. To wszyscy: „Słuchaj, kup mi tam bułkę, serek albo coś”. Żeby móc przetrwać. Ale te rodziny takie, co ja to tak nazywam, produkcyjne, to wzajemnie się bardzo jedni-drugich wspieraliśmy. I te przyjaźnie są do tej pory. Ja spotykam, bo przychodzę do Kultury na obiad, to spotykamy się, wspominamy. Że ci, którzy pracują teraz, czasami, koledzy pracują, tam samochody wynajmują czy coś.

    Tak, wtedy braliśmy statystów. Zamawiało się z teatru koleżanki. Bo wiadomo, statyści tworzą tło. Nie musi być to aż tak zrobione. A my aktorów robiłyśmy. No, to każda miała. Przydzielało się tam dwa, w zależności ile czasu ta charakteryzacja trwała. Także, główne charakteryzatorki robiły aktorów i odpowiadały za to. Nie było polaroidów, trzeba było tylko to, co człowiek zapamiętał. To było ułatwienie, a jednocześnie po czasie… A poza tym, materiałów – w tej chwili dzisiaj siedzi i widzi, co nagrane. A kiedyś, jak byliśmy w plenerze, nagrywaliśmy, powiedzmy, 2 tygodnie czy tam 10 dni. Ktoś z produkcji jechał do laboratorium, wywoływał. I potem była projekcja w jakimś kinie. I wtedy było… czy jakiegoś błędu nie popełniłam. To było bardzo stresujące, bo nie było możliwości, żeby człowiek bez przerwy był… Ja pamiętam, że jak zaczynałam film, to się wyłączałam z domu. Bardzo lubiłam, jak nie był w miejscu zamieszkania, bo wtedy mi było łatwiej. A tak to człowiek zawsze w jakiś sposób próbuje, nawet jeżeli nie może obecnością, to czuwać nad obowiązkami domowymi. Ja miałam Wojtka Pszoniaka i to wymyśliliśmy, żeby był rudy, żeby zróżnicować ich, a poza tym charakterystyczny, tak jak Żyd, żeby był. Alicja Kozłowska, która pracowała u mnie. Halina Ber miała Daniela, a Alicja miała Seweryna. Także każda, i my dyskutowałyśmy. A poza tym trzeba było też najpierw się – kiedyś były tak zwane zdjęcia próbne. Ja nie wiem, czy w tej chwili są. Zdjęcia próbne to było utwierdzenie i propozycja postaci. Pokazać trzeba było reżyserowi 2-3 wersje postaci. To nie tak, że tak, jak jest i idzie na plan. Nie. Także to był taki sprawdzian umiejętności i propozycji wyobraźni. Bardzo korzystnie uważam, że był okres przygotowawczy. W tej chwili to, co ja słyszę, nie ma okresu przygotowawczego, czyli nie ma zafiksowania pewnych efektów i pewnej postaci. A kiedyś: „Dzisiaj nie tak? Nie. Zróbmy tak. Może to”. I to była dyskusja z reżyserem, z operatorem, i trzeba było wymyśleć tak, żeby to się potwierdzało w wyobraźniach wszystkich. A my – wykonać mój zakres. Zrobiliśmy i peruki, i zarosty – wszystko. Była umiejętność, a dzisiaj nie. Moje uczennice, jak był jeszcze okres długi, uczyłam w studio sztuki. Próbowałam nauczyć perukarstwa, bo żeby stworzyć postać, to nie tylko, jak ja nazywam, „ławkowcem w lewo, w prawo i już gotowy”. Trzeba zarost, wiedzieć z jakiego okresu, wiedzieć jak go zrobić. A nawet jak zlecam zarosty, to muszę wiedzieć, żeby był dobry. Z jakiego gatunku włosów. To jest bardzo skomplikowana wiedza.

    Początkowo był taki pan w Borucie, w Łodzi. Stworzył taki dział kosmetyczny i on tworzył podkłady. Podkłady, które potrzebne były ze względu na koloryt do taśmy. Bo tam jak kolor wszedł, to my długo próbowaliśmy, to nie było wtedy. A potem była taka firma COPIA i zamawiała na zachodzie w tych firmach podkłady. I to, co w tej chwili mamy, przywożą i to oni zabiegają o ten rynek. To zamawialiśmy. A w większości to właśnie na tych materiałach. W momencie, kiedy doszły efekty specjalne, to wtedy te różnorodne krwie jak przywozili z zachodu. Ale my też jak była większa ilość krwi albo, powiedzmy, krew do ust, nie można podać sztucznej krwi, żeby aktor wziął do ust. To trzeba zmieszać soki, podbarwić i wtedy on może, jest naturalny efekt. Ja Nehrebecką malowałam. Kalinę pani Berowa robiła. To znaczy, co do kobiet, to wymieniałyśmy się. Bardzo często jedna drugiej przekazała, żeby szybciej wypuścić na plan. To nie było skomplikowane na jakieś detale, to przekazywałyśmy sobie. Także to w tak długim okresie czasu, jaki był w Ziemi obiecanej to wszystko wie, jedna o drugiej wiedziała. Poza tym, te nasze scenariusze to było tyle notatek, że każda jak nawet nie miała tego, to zobaczyła, bo wszystko notowałyśmy.

    Bardzo uzupełniałyśmy się i współpracowałyśmy. Bardzo często było tak, że my prosiłyśmy jak, przecież w tej chwili były w okresie tych kostiumowych filmów, nie były rozjaśniane, bo kobiety miały odrosty, nie mogły ze względu… To prosiłyśmy, że jak była na zewnątrz, to żeby kapelusze nakładały. Przykryć, no bo to jest błąd ewidentny. Także z kostiumologami bardzo często współpraca jest. I do tej pory. W zasadzie, jak wynajmują autobus, to połowa autobusu jest charakteryzacja, a połowa kostiumy. I wtedy albo się kłócimy. To normalne. Ale w większości byłyśmy pogodzone, bo do wspólnej bramki gramy. Taka prawda. Bardzo, bardzo. I mile wspominam, bardzo mile. No, w tej chwili zdrowotne, ale nie poszłabym już na plan. Przez jakiś czas długo uczyłam w tym studiu sztuki, to też próbowałam coś im przekazać, ale nie chcą. Pojęcie dzisiaj o charakteryzacji… Te dziewczyny to mówią, żeby była „piękna i ładna”. No, ja mówię, to najłatwiej zrobić. Każda umie. Ale zrobić efekt to jest problem, prawda? Trudne pytanie, bo w wielu filmach… No, na pewno, te postacie z debiutu tego, to jest bardzo cenne. Które postacie? No, bardzo z Syberiady, jak zrobiłam Jana Peszka. Wtedy, jak on wraca z tego obozu. Pół dnia go tam oszpecałam. Bo to trzeba zrobić tak, żeby zrobić te elementy, ale żeby one były jako prawdziwe. A na to trzeba czasu. To to z tych, co pamiętam. A tak to trudno mi… Tak przewijają się. Tyle tych postaci. I jeszcze bardzo pięknie też Wojtek Pszoniak jako Robespierre w Dantonie, jak był chory. I to też było. Bo to trzeba było zrobić tak, żeby widać było tą chorobę, ale jednocześnie… Nie umiem w tej chwili powiedzieć, która była większa. Bo to kończyłam film i eliminowałam z mojej pamięci. Bo to nie powielają się te pomysły. Tak się nauczyliśmy, że eliminuje. Już nie ma, nie ma. Następny, następny. I w tych zagranicznych produkcjach też było kilka. Były tak zwane koprodukcje amerykańskie, którzy przyjeżdżali w okresie, kiedy u nas nie było… Przyjeżdżali producenci i producenci ze względu na to, że my mamy złotówkę, a różnica między dolarem a złotówką to było dużo taniej. I cała ekipa była tańsza i po prostu, koszt filmu.