Transkrypcja rozmowy w formacie.doc
Nazywam się Arkadiusz Rośczak. Jestem pirotechnikiem z 37-letnim stażem. Mówiąc pirotechnikiem-jednocześnie zbrojmistrzem, to takie nazewnictwo fachu, który wychodzi z obiegu. Zbrojmistrz, to jednocześnie fachowiec, który zajmuje się bronią. Pirotechnik, to raczej efekty pirotechniczne. Jak zacząłem pracować w 1982 roku, to licząc do dzisiaj w połowie funkcjonowania przemysłu filmowego w Polsce powojennej, to sytuacja była następująca. Wytwórnia Filmowa w Łodzi była wielkim kombinatem. Tam byli fachowcy wszelkiej maści zatrudnieni i takie zawody jak krawcy, sztukatorzy, rekwizytorzy i oczywiście twórcy. Cała ta grupa ludzi pracowała w jednym miejscu. Samych hal zdjęciowych nie pamiętam, ale było kilka łącznie ze specjalistycznymi, na przykład była hala, gdzie można było wybudować basen w dekoracji, czyli miała piwnice przystosowane do budowy tego rodzaju dekoracji. Były hale bardzo wytłumione do wymogów dźwięku scen i chyba z 3-4 hale łącznie z tą najsłynniejszą pierwszą, w której Zakazane piosenki kręcono, przystosowane do produkcji filmu. Różnica w dzisiejszej produkcji – bo czasy zmieniły charakter produkcji filmu – była taka, że bardzo dużo robiono dekoracji na halach, oczywiście też gros zdjęć było robione w plenerach naturalnych. Tylko Łódź miała tego rodzaju specjalistów, z tego powodu, że właśnie tam powstał zbiór broni i on został jakby przypisany Wytwórni i przy nim się oddział pirotechniczny rozbudowywał. Przychodząc do pracy zastałem starszych kolegów dużo starszych ze stażem, którzy pracowali jak mnie jeszcze nie było na świecie, ale taki był po prostu nawał pracy. Dużo filmów wojennych kręcono, gdzie po prostu jeden film musiało obsługiwać 2-3 pirotechników, a niekiedy 4-5. Zaraz powiem, jaka jest różnica w kręceniu filmów kiedyś a dzisiaj. Ekipy praktycznie były tygodniami, miesiącami na przykład na Mazurach, czy w Bieszczadach, po prostu wyjeżdżały na tak długi okres zdjęciowy. Mój drugi film, to był Przemytnicy, troszeczkę nie pamiętam reżysera, ale cała akcja działa się na Mazurach, ponieważ akcja się działa na pograniczu polsko-rumuńskim przed wojną, czyli jakieś lasy, góry, jezioro też nie przeszkadzało. Byliśmy chyba trzy miesiące w plenerze. Można sobie wyobrazić rozłąkę z domem, jeżeli nie było telefonów komórkowych to nie mówię, ale większość nie miała nawet stacjonarnych. Mówiąc szczerze, po tylu latach nie jestem w stanie sobie wyobrazić, jak to wszystko funkcjonowało bez telefonów, bez Internetu, gdzie na planie filmowym radio miał tylko kierownik planu i reżyser, takiego starego typu. Reszta się posługiwała nogami i głosem, na tym polegał kontakt, ale jakoś to funkcjonowało. Pamiętam, że był taki przepis, że po dwóch tygodniach pleneru należał się ekipie wolny weekend i był organizowany autokar, bo mało kto miał swój samochód i byliśmy przywożeni raz na dwa tygodnie do domu na utęsknienie i z powrotem. Pamiętam, że się przyjeżdżało jakoś w nocy z piątku na sobotę i w niedzielę wieczorem wyjazd spod Wytwórni na ulicy Łąkowej, gdzie była dawniej siedziba.
Byłem na planie 400 filmów w swojej karierze. Oczywiście w mojej statystyce są też jednodniowe pobyty przy filmie, bo też jakby byłem, ale też cały okres zdjęciowy niemalże byłem przy filmach, także trudno byłoby mi coś ocenić. Dużą frajdę przynoszą efekty nie spektakularne, ale które trzeba wymyślić. Ta broń ma cechy broni bojowej. Oryginalność nawet polega na tym, że jest z lat, w których została wyprodukowana, czyli z czasów wojny, sprzed wojny. Właśnie mam tu parę egzemplarzy tak w skrócie, żeby objaśnić, na czym polega nasz zbiór broni, który obejmuje około 500 egzemplarzy. Jeszcze ogólnie dodam, że ta broń jest jako jedyna w Polsce przeznaczona do użycia na planie filmowym. Krótkie wyjaśnienie – broni w Polsce jest kilka milionów sztuk, ale ludzie posiadają, czy różne firmy, do różnych celów. Mówiąc w uproszczeniu – myśliwy ma do celów polowań, ochroniarz do ochrony osobistej, i tak dalej, strzelnice do strzelania, to się nazywa broń obiektowa. Natomiast nasz zbiór i tą broń, którą wymieniłem, nie ma prawa być na planie. Na planie używamy broni z Łódzkiego Centrum Filmowego i musi być używana przez człowieka z uprawnieniami, to się nazywa „Użycie broni do realizacji i przedsięwzięć artystycznych”. Dopiero jak te dwa warunki są spełnione, broń może się pojawić na planie i być realizowana scena z jej użyciem. Przygotowałem tu w skrócie, symbolicznie, na czym polega nasz zbiór broni w sensie ilościowym i jakościowym. Posiadamy modele od XVII wieku. Tutaj mamy bandolet z Ogniem i mieczem, to jest konkretnie bandolet Bohuna z charakterystyczną wielką gałką. Oczywiście miał dwa egzemplarze, przyniosłem jeden, bo przy koniu zawsze były. Ból pirotechnika polegał na tym, że po oddawaniu strzału odrzucali tą broń w trawę, szkoda im było czasu na chowanie, prawdopodobnie tą broń zbierali giermkowie czy coś. Zdarzało się, że mieliśmy tych części historycznych na zapas i często pękały słabsze punkty, trzeba było na drugi dzień zmieniać, ale niestety nie dyskutuje się z żądaniami reżysera, tym bardziej Pana Hoffmana, ma tak być – strzał, odrzut, ucieczka na koniu. Czyli mamy taką broń historyczną, później przechodzimy w wiek XIX, troszeczkę broni z epoki napoleońskiej, ale bardziej koniec wieku XIX, gdzie pojawiają się już pierwsze pistolety. Tu mamy Mausera C96, on dosyć dużo gra w epoce I wojny światowej, sprzed I wojny. Teraz było parę filmów o Józefie Piłsudskim, też zagrały te pistolety. Są bardzo filmowe, a najbardziej znany ten pistolet jest przez Janusza Gajosa, używany na plaży, strzelał swoje nazwisko Morsem, to właśnie jest z tego pistoletu. II wojna światowa, to ta dekoracja najbardziej odpowiada. Najbardziej charakterystyczny jest MP 40, błędnie na to mówi się Schmeisser, używany przez Niemców, przez powstańców też. Tu mamy powstańca, akurat ma ładownicę od tego karabinu. Właściwie film wojenny bez tego pistoletu maszynowego to nie jest film wojenny.
I współczesna broń. Dużo obsługujemy kryminałów. Pistoletów nie przynosiłem, bo one są znane widzom – Glocki, P99, jakieś Walthery. Natomiast przyniosłem to jako ciekawostkę, bo ta broń została zakupiona przez Łódzkie Centrum do filmu Misja Afganistan, później jeszcze została wykorzystana w filmie Karbala. Powstaje już następca tego, to jest Beryl, następca to Grot, w zakładach w Radomiu i właśnie marzeniem jest, żeby zakupić ze dwa egzemplarze. Łódzkie Centrum oprócz zachowywania zbioru, uzupełnione jest przez nowe egzemplarze, ale pod kątem filmów, czyli trafia się coś nietypowego, to taka broń w miarę możliwości zostaje zakupiona, żeby zaspokoić potrzeby filmu. To jest fajny przykład Browninga sprzed wojny z 1935, ale reżyser chciał, żeby był czarno-złoty, i musiał taki pistolet zostać zakupiony, ale oddzielnie musiała być grawera robiona, bo jako takiego nie było. Ten miał akurat kość słoniową, ale miał być złoty. To jest typowy egzemplarz broni, który został zakupiony i przygotowany na potrzeby filmu, więcej takich też jeszcze mamy. Mamy grupę broni z XVII wieku, to jest pistolet z Ogniem i mieczem, konkretnie Bohuna. Dwie pary takie mamy. Ponieważ przy koniach były dwa, więc oni mieli parami. Pamiętam, że Wołodyjowski musiał mieć parę, Skrzetuski i Bohun. Zostało jeszcze zrobione parę innych sztuk dla innych postaci kozackich i zostało to. Natomiast te trzy pary, to każda jest inaczej zrobiona i przydzielona jest swojej postaci. Tak, jak mówię przy każdym strzale pistolet bywał odrzucany przez aktora, bo nie było czasu – on siedział na koniu, koń się z reguły przy takim strzale płoszył, podskakiwał, to odrzucali to. Mieliśmy najczęściej kilkadziesiąt ozdób, które pękały, więc trzeba było to po planie zdjęciowym wszystko kleić, dokręcać, skręcać. Przy Ogniem i mieczem była grupa pirotechników złożona z 10-12 ludzi, mieliśmy też na aucie warsztat rusznikarski z doświadczonym pirotechnikiem, który pracował przy Panu Wołodyjowskim i przy Potopie i on nam te pistolety w wolnej chwili reperował, bo w innej ładował muszkiety, których mieliśmy kilkadziesiąt.
To jest broń od samego początku w zbiorach, oryginał. Ten jest z 1943. Bez tego pistoletu maszynowego MP 40, żaden widz sobie nie wyobraża filmu wojennego, ja chyba też, chociaż uważam, że ilość tej broni jest nadużywana w filmach, bo proporcjonalnie to inaczej się układało, ale jest tak charakterystyczny i kojarzący się z wojną, z armią niemiecką, że często jest używany. Jak się przyjmowałem, to można powiedzieć, że ilość się liczyła. Filmy były kręcone na poligonach przy pomocy wojska, wielkie eksplozje, czołgi, samoloty, itd. Z ilości przeszła w jakość. Teraz efektów jest mniej, ale bardziej wysmakowane, żeby nie było w nich przypadkowości. Z Zachodu przyszły też inne rzeczy, musieliśmy sobie zrobić urządzenia pneumatyczne, że wydmuchujemy powietrzem kurz, sztuczne cegły, robimy deszcz, wiatr, śnieg. To wymusiło na nas zmianę nazewnictwa. Samo słowo pirotechnik jest nieco nadużyciem, bo raczej efekty specjalne, gdzieś tam z dodatkiem pirotechniki i chociażby zrobienie tej pneumatyki jest takie, że jest to efekt powtarzalny, że można gdzieś dmuchnąć na aktorów, którzy się ukrywają przed wybuchem, że cegły mają się odbić za ich plecami, to jest to powtarzalne, że coś poszło nie tak źle, aktor ustawił się, ale to już wiemy, ta siła powietrza dmucha w tą stronę, ten sam układ cegieł się robi, żeby było w miarę podobnie. Jeżeli wracam do tamtych lat, to przeszedłem ciężką szkołę życia z bronią, że trzeba było do prostych scen przemarszów, postoi, nabrać więcej karabinów. Samo rozdawanie tej broni, każdy egzemplarz trzeba było wypisać, pokwitowanie w książce wydania broni z dowodu. Jak było 100 statystów, to było trzy godziny wcześniej zamawianych. Bodajże było to w takiej kolejności, że szli się najpierw ubrać, później na postrzyżyny do charakteryzacji i na koniec do mnie po broń i dopiero wtedy na plan, to jeżeli mieli mieć gotowość na planie na dziewiątą, u mnie musieli być o ósmej, także cztery godziny wcześniej przyjeżdżali, potem byli zmęczeni, ale taka była kolejność. Teraz to się tak uprościło, że przyszła cała grupa rekonstruktorów odtwarzająca na przykład Niemców, to się właściwie nimi nie zajmuję, tylko aktorami, którzy mają strzelać i można się wtedy bardziej skupić na tym. Tamte lata nauczyły mnie ciężkiej, ogromnej, wielkiej skali rzeczy, a teraz, jak już doświadczenia człowiek nabrał, to tak sobie smakuje. Ostatnio mi przyszło do głowy podpalenie w Kingsajzie drabinki sznurowej, która była zrobiona z zapałek metrowej długości i trzeba było efekt zapalenia wielkie zapałki upodobnić do zapalenia się w normalnym wymiarze, to było wyzwanie. Trzeba było ten efekt zwielokrotnić do takiej wielkości, jaką miała zapałka. Dużo obserwowałem wtedy. Parę pudełek zapałek spaliłem, bo zapalenie się zapałki dla każdego jest normalne, a jakby się przyjrzeć, to nie do końca to jest taki prosty proces. Jest po tarciu pojawienie się gwałtownego żaru na tym łebku zapałki, potem jest błysk i dopiero potem zwykły ogień zostaje na drewienku. Tutaj trzeba było przede wszystkim ten błysk zwielokrotnić, bo samozapłon, żeby się zapałka zapaliła zwykłym płomieniem, nie wystarczał. To miało coś w sobie z czary, że jest pochodnia i się pali, a w zapałce właśnie ta chemia, więc trzeba było oprócz przygotowania i zapalenia się samodzielnego jej ten błysk dodać.
