Transkrypcja rozmowy w formacie.docx
Helena Ochocka-Batko. [Biała plansza. Pośrodku czarny napis prostą czcionką: Czy jako dziecko chodziła Pani do kina?] No pewnie, każde dziecko chodziło do kina. Mało, ja chodziłam z ojcem do fotoplastikonu, który wtedy chyba na Traugutta się mieścił. Tam, gdzie kino Polonia dzisiejsze. Nie wiem, jeszcze działa chyba? Już nie działa. A potem było kino, były domowe… Właśnie tu u państwa [Muzeum Kinematografii w Łodzi] zobaczyłam taki aparacik pod tytułem „Bajka”. To było też domowe kino. I powolutku to się rozwijało, aż trafiłam na studia. Wybrałam sobie specjalizację filmoznawczą. Mąż mój, nieżyjący zresztą, Zbyszek Batko, był również wielkim wielbicielem kina. Chodziliśmy kilkakrotnie, co wtedy było ewenementem. Kilkakrotnie dziennie, kilka razy dziennie – raz, że była taka potrzeba, tego od nas wymagano, a poza tym rzeczywiście te zainteresowania, ta miłość do kina była wielka. Myślę, że gdzieś tak może i rodzinnie. Tata mój był dziennikarzem, zaczynał swoją karierę jako siedemnastolatek, jeszcze przed wojną w gazecie „Republika”. I tam pracował również jego brat, a mój stryj – Ludwik Starski. Tata pisał dużo – był dziennikarzem, był pisarzem, był satyrykiem, i był autorem wielu scenariuszy. Najsłynniejszy chyba serial to jest Zaczarowany ołówek, właśnie dla dzieci. Teraz chyba będzie 60-ta rocznica emisji pierwszego odcinka. Tata zmarł w 1991 roku. Nie doczekał… W tej chwili mój bratanek, zajmuje się… chce jakoś reaktywować ten Zaczarowany ołówek, ale nie będę zdradzała, bo nie chce zapeszać. Może się uda. No cóż, wujek Lutek, który był przed wojną już znanym scenopisarzem, autorem tekstów piosenek, bardzo miał spory wpływ na moje dalsze losy. Bo pamiętam, taki był dom ZAIKS-u w Zakopanem, gdzie spotykaliśmy się czasami rodzinnie w święta. Pamiętam takie święta wielkanocne, kiedy była to ostatnia klasa w szkole, w liceum. Zapytał mnie, jakie ja mam plany, co ja bym chciała robić, to odpowiedziałam mu, że chciałabym w filmie pracować. Siostra wujka i taty pracowała również w filmie we Wrocławiu, w Wytwórni Filmów Fabularnych we Wrocławiu. Także ten klan rodzinny gdzieś się tam przewijał, zamykał. No i powiedziałam właśnie stryjowi, że chciałabym pracować w filmie, nie wiem jeszcze, w jakim charakterze, ale że bardzo mnie to interesuje, bardzo mi się podoba. No powiedział mi, że większą przyszłość ma telewizja. I tak się stało. I w 1966 roku, kiedy skończyłam studia, obroniłam pracę magisterską u profesora Lewickiego, właśnie z filmoznawstwa, zaczęłam pracować w telewizji. I przepracowałam bez mała 40 lat.
[Biała plansza. Pośrodku czarny napis prostą czcionką: Jak wspomina Pani studia i profesora Bolesława Lewickiego?] Wspaniałe. Co było niezwykłego? Osobowość profesora. On był niezwykłym gawędziarzem. Wpajał w nas tę miłość do filmu, ale jednocześnie był takim dygresiarzem. Cały czas były jakieś dygresje. Dzięki właśnie profesorowi udało nam się oglądać filmy, które były niedostępne. Proszę nie zapominać, jakie to były lata. To był 1966 rok, do nas trafiały filmy, nie tak jak teraz, że premiera jest dzisiaj, a za trzy dni już mamy w Polsce ten film, czy tam za cztery. Wtedy były to problemy, a nam się udawało. Były ćwiczenia, był taki wspaniały Piotruś Łabieniec. To taki był operator, pomagał nam, pokazywał te filmy. Na tym uczyliśmy się montażu. Bo i zajęcia oprócz teoretycznych były takie zajęcia praktyczne, które później starałam się jakoś wykorzystać. No, nie montowałam, ale montaż w telewizji polegał na tym, że siedział operator, montował, ale ja musiałam powiedzieć, w którym miejscu cięcie. I ta wiedza przydała mi się. [Biała plansza. Pośrodku czarny napis prostą czcionką: Czy była Pani na planach filmowych w dzieciństwie?] Do WFF nie chodziłam. Z tego, co wiem, wujek Lutek nie bywał. Natomiast Allan, mój stryjeczny brat, już jako berbeć siedział tam przy realizacji Zakazanych piosenek czy Przygody na Mariensztacie, czy Skarbu. Natomiast, do Se-Ma-Fora chodziłam z racji współpracy mojego taty. Z tym, że już wtedy byłam taka bardziej dorosła dziewczynka. Bo 60 lat temu była premiera, ale wcześniej tata robił też. Były jakieś konkursy ogłaszane, jakieś takie krótkie filmiki. Bywałam w Tuszynie, bo tam był oddział Se-Ma-Fora. No żałuję, że nie mogłam być na planie w takiej profesjonalnej wytwórni. No, ale bywałam później, kiedy zaczęłam pracę w telewizji. To często się korzystało przecież z hal. Często tam realizowaliśmy dźwięk, bo mieli fantastyczną aparaturę. Także było. Moi rodzice rozwiedli się, kiedy ja miałam 7 lat. Więc trudno mi powiedzieć, oczywiście ojciec łożył na moje i mojego brata utrzymanie. Ale to nie były wielkie pieniądze, z tego co wiem. Wiem, że mój mąż współpracował przy paru odcinkach tego serialu. Pisał, wymyślał, miał jakieś tam drobne udziały w tym. I to były kwoty naprawdę bardzo niskie. A po to się brało takiego współautora, żeby to honorarium było wyższe. Porównując dzisiejsze możliwości, to to były naprawdę bardzo małe pieniądze. No co? Redaktorem naczelnym był Sławek Grabowski, zresztą, mój kolega z roku. No niestety już go nie ma. Potem wspólnie z ojcem, w oparciu o te scenariusze – w tej chwili nie pamiętam, ile tych odcinków było, ale bardzo dużo – powstał film pełnometrażowy. Który jakoś zniknął. W tej chwili nie wiem, do kogo należą prawa autorskie. Jest to bardzo skomplikowana sprawa. Chyba Filmoteka to przejęła. Też nikt o tym nie wie. Przykro, że… Można byłoby powtórzyć, oczywiście można zobaczyć te filmy. Taka czarna robota w Internecie. Ja jestem, ja i moi bratankowie jesteśmy spadkobiercami praw autorskich, ale niestety profitów żadnych. Te prawa – nie wiadomo, kto jest właścicielem. Gdzieś mam te umowy, które ojciec zawierał z Se-Ma-Forem, ale są na budę, przepraszam.
[Biała plansza. Pośrodku czarny napis prostą czcionką: Jak wspomina Pani pracę w telewizji?] Zaczynałam pracę w 1966, pracując jednocześnie tuż po studiach przez parę miesięcy w bibliotece publicznej. No bo tak było. Nie będę ukrywać, że dzięki znajomościom tę pracę dostałam. Znajomościom ojca, który przyjaźnił się z panem Edwardem Schusterem. Naczelnym telewizji, pisarzem, dramaturgiem, wspaniałym człowiekiem. Zaczynałam pracę na ulicy Sienkiewicza 3/5, wtedy był to adres. W redakcji PI, czyli Publicystyki i Informacji, jako referent programowy. Nie bardzo mi ta praca odpowiadała, ale od czegoś trzeba zacząć. Pracowałam na tym etacie rok, po czym dostałam angaż do redakcji programów artystycznych. I te redakcje mieściły się w prywatnym domu w Łodzi oczywiście, przy ulicy Piotrkowskiej 153. Nie wiem, czy jeszcze teraz, ale w tej chwili chyba jeszcze jest filia Archiwum Państwowego. Tak mi się wydaje. W każdym razie, myśmy zajmowali drugie piętro w bardzo pięknej kamienicy, kiedyś była tam naprzeciwko restauracja dietetyczna Roma. I tam były – redakcja widowisk teatralnych, redakcja rozrywki, programów rolniczych i redakcja programów dziecięcych. I pani Danusia Bilińska, żona znanego łódzkiego pisarza, pana Wacława Bilińskiego, zajmowała się koordynacją programu. Były to takie bardzo rodzinne kontakty, było bardzo sympatycznie. Pamiętam Jadzię Gruzową – byłą żonę reżysera Jurka Gruzy, która była tam sekretarką. Pracował Stasio Gerstenkorn, muzyk znany, kierownik redakcji muzycznej. Dołączył potem do nas Rysiek Czubaczyński, były dyrektor Muzeum Poznańskiego, Muzeum Historii Miasta Łodzi, pracował później chyba w Wydziale Kultury. No, kto jeszcze? Pan Kazimierz Zygmunt, kierownik redakcji widowisk teatralnych, były dyrektor radia, Łódzkiej Rozgłośni Radiowej. Przewijali się wspaniali ludzie. Był taki poeta Mieczysław Szargan, który pisał scenariusze dla nas na zamówienie. Bywał częstym gościem. Andrzej Makowiecki, zmarły przedwczoraj chyba. No masa mieszkańców Domu Literatów Alei Mickiewicza. To oni byli związani z redakcją widowisk teatralnych. Wtedy bardzo dużo teatrów telewizji, mimo że warunki były przaśne, naprawdę. Studio mieściło się właśnie tam, na wspomnianej już wcześniej Sienkiewicza 3/5. Telewizja zajmowała tylko pierwsze piętro. No i na dole, w dawnej… Bo w ogóle budynek powstał jako miejsce dla centrali handlowej. A tam, gdzie to nasze studio powstało, o powierzchni 220 metrów, miała być stołówka pracownicza.
Wtedy, kiedy telewizja zaczęła swoją działalność, to był 22 lipca 1956 roku. Naprawdę, nie było… były dwie kamery. Reżyserki chyba jeszcze nie było. To jeszcze nie moje czasy, bo ja zaczęłam pracować, kiedy już 10 lat minęło, już ta telewizja wydawała mi się wspaniała. Ale wtedy powstawały właśnie teatry i działał Jerzy Antczak – znany, wspaniały reżyser. On stworzył teatr poniedziałkowy, znany teatr popularny. Telewizja w tych naprawdę ubogich warunkach realizowała masę widowisk. Był teatr poniedziałkowy, był teatr czwartkowy, był teatr popularny, teatr niedzielny, teatr dla dzieci. Nie wiem czy wymieniłam wszystkie. Czasami się zastanawiam, jak to było możliwe, że wtedy tyle rzeczy się robiło, a teraz, kiedy są tak wspaniałe możliwości techniczne – kamery, komputery, ramiona kamerowe – i nie robi się nic. Taki ośrodek, naprawdę, który stał tym teatrem, rozrywką… Oprócz łódzkich wiadomości dnia, nie wiem, czy oni cokolwiek jeszcze robią, nie oglądam, bo po prostu serce się kraje, że można było tak zniszczyć tę instytucję. No, ale to takie może moje odczucia. No co? Potem zaczęłam się już tak na dobre zajmować rozrywką – jako redaktor, jako autor scenariuszy, współautor. I takim pierwszym poważnym programem, który bardzo do dzisiaj cenię, był program reżyserii Adama Hanuszkiewicza. Z udziałem pani Zofii Kucówny, a poświęcony Halinie Poświatowskiej, przedwcześnie zmarłej poetce. Wcieliła się w jej postać właśnie pani Zofia, śpiewając piosenki. To znaczy, głos podkładała Wanda Warska, a Kurylewicz, mąż, był autorem muzyki. Zdjęcia realizowaliśmy w Krakowie. Miałam przyjemność poznać profesora Juliana Aleksandrowicza, który opiekował się Haliną Poświatowską, który wysłał ją wtedy na leczenie, bo ona bardzo chorowała na serce, do Stanów Zjednoczonych, co wówczas było ewenementem i prawie nie do zrealizowania. Nasza przyjaźń trwała bardzo długo. Wiele mi pomógł. Mąż mój wtedy chorował, zaprosił nas, pojechaliśmy. Poznałam matkę, siostrę pani Poświatowskiej. To wspaniałe czasy. Pamiętam zdjęcia realizowaliśmy, między innymi, w takim ogrodzie botanicznym, gdzie masa roślin, jakaś tabliczka „rozsiewanie wiatrem”. I tak to się spodobało Hanuszkiewiczowi, że tenże program nazwał, ale wyrzucając literkę „i”: „Rozsiewane wiatrem”. I tak się ten program nazywa. Teraz kiedy – chyba w maju to było, zmarła pani Zofia – zwróciłam się do telewizji łódzkiej przypominając, że taki był film, to nie było jeszcze zapisu elektronicznego, film na taśmie światłoczułej. Że warto by powtórzyć i przypomnieć widzom, że telewizja kiedyś realizowała ambitne programy. No i rzeczywiście ten program powtórzono. To przekwalifikowano na film dokumentalny. Jest cała masa rzeczy, które nie kosztują, a są warte i godne powtórzenia. No choćby teraz była rocznica urodzin – 13 września – Juliana Tuwima. Piękny program moja koleżanka młodsza, Dorota Ceran, zrealizowała z udziałem mojego taty, który poznał Tuwima w Zakopanem. W dniu był wtedy, kiedy Tuwim zmarł, w „Halamie” to się działo. I bardzo dużo tata opowiadał. Zresztą z Tuwimem współpracował. To znaczy, współpracował – pisał o rachitycznych bałuckich dzieciach. Tuwim, który Łódź, jak wiadomo, kochał nade wszystko, korespondował z ojcem, gratulował mu tych artykułów.
Kiedy telewizja wystarała się o kolejne piętra do czwartego – od tego pierwszego, o którym wspomniałam – przeniesiono nas, te wszystkie redakcje z Piotrkowskiej i adres wtedy się zmienił – Narutowicza 13. Poprzednio wejście było, teraz tam chyba przedłużono ulicę Wschodnią, tak naprzeciwko Kaskady, boku Kaskady. No i pamiętam, tam wtedy realizował Rzeszewski taki program „Proszę dzwonić”. To był taki interaktywny, pierwszy program podobno, w historii rozrywki, gdzie widzowie… Oczywiście to były programy na żywo, jeszcze wtedy nie było możliwości rejestracji. Program był z przerwą, i mogę taką anegdotkę powiedzieć. W ogóle zasada tego programu polegała na tym, że znany piosenkarz zapraszał młodego, dopiero zaczynającego artystę i promował go. I pamiętam Violettę Villas, która była dość ekscentryczna, jak wiadomo, wystąpiła w bardzo dużym dekolcie, co nie spodobało się panom towarzyszom z alei Kościuszki. I w przerwie telefonowali do redakcji, do reżysera, że: „Pani Villas musi się przebrać”. Oczywiście Violetta Villas znana była z tego, że nikt nie może jej narzucać zdania, ale w końcu przebrała się. No i co się okazało? Jak się przebrała? Założyła bardzo króciusieńką mini. No już interwencji więcej nie było. Wtedy Jerzy Połomski, pamiętam, chyba Waldka Koconia promował. Po tym moim takim, uznaję to za debiut – bo były tam jeszcze inne programy, ale niewiele znaczące – zaczęłam taką serdeczną współpracę właśnie z wspomnianym Ryszardem Czubaczyńskim. On był wtedy kierownikiem redakcji, pisał scenariusze, piosenki dla wykonawców. No i z takich najbardziej znanych, sztandarowych programów telewizji on był autorem, pomysłodawcą programu „Dobry wieczór tu Łódź”. Był to program rewiowy z udziałem publiczności, realizowany w Teatrze Wielkim w Łodzi. I robiliśmy wtedy takie dwa odcinki emisyjne. Więc były to programy, do których zapraszaliśmy największe gwiazdy polskiej rozrywki, jak również była taka instytucja, która nazywała się PAGART, która współpracowała z artystami demoludów. No i występowali u nas na przykład: Halenka Vondráčková, Jiří Korn, Karel Gott. Z Węgier Viktoria Vincze. No i taki wspaniały Enrico Macias, on chyba był z Kuby. I na deskach tego teatru naprawdę, wspaniały balet Janki Niesobskiej, primabaleriny Teatru Wielkiego. Na potrzeby naszego programu stworzyła tenże balet, który nazywał się wtedy „Le Soleil”.
Przede wszystkim pierwsze programy, bo pierwszy program powstał w 1974 roku, reżyserował Janusz Rzeszewski. Potem, kiedy nasza działalność się rozwinęła, bo tych programów… nikt nie żałował na to pieniędzy oczywiście. Tych programów była cała masa. Rzeszewski został w międzyczasie naczelnym redaktorem programów rozrywkowych w Telewizji Warszawskiej, także obowiązki nie pozwalały mu może na tak częstą współpracę, to zapraszaliśmy Włodka Gawrońskiego z Telewizji Katowickiej, który również specjalizował się w rozrywce. Był absolwentem tej szkoły, którą Agnieszka Holland w Czechosłowacji wówczas kończyła. Kto jeszcze? Jurek Woźniak, kolega nasz, niestety też już go nie ma, który był później rektorem i wcześniej dyrektorem naszej telewizji po wielu latach pracy jako realizator telewizyjny, jako reżyser. Był chyba jedną kadencję rektorem Szkoły Filmowej w Łodzi. Zbyszek Czeski, Stefan Mroczkowski, wspaniały z Poznania reżyser. Zrobiłam z nim bardzo dużo programów. Wspomniałam tu o Włodku Gawrońskim. Chciałabym troszkę więcej powiedzieć, bo miałam szczęście być współautorką pierwszego w historii telewizji show z udziałem Jurka Połomskiego, nieżyjącego już niestety. Tenże program, ja byłam autorką scenariusza razem z Włodkiem Gawrońskim, który to reżyserował, i oczywiście ja to redagowałam. Tenże program powstawał w trzech miejscach, bo w studio telewizyjnym, w plenerach łódzkich. Wtedy pracowaliśmy dużym wozem transmisyjnym, tak zwanym Mielcem. To było coś wielkiego. Ja przypomnę sobie montaż tych kamer, te kable. I w teatrze Jaracza, to było to trzecie miejsce. Połomski wcielał się, ponieważ był absolwentem szkoły teatralnej, więc był z wykształcenia aktorem, wcielał się w różne role. Towarzyszyły mu polskie wokalistki, orkiestra Henryka Debicha pod jego dyrekcją, zespół Janusza Komana. Scenografię robił Heniek Cios, wspaniały scenograf z Krakowa, niestety wszyscy już nieżyjący. No ale to był rok 1976. Uważam ten program, zresztą chętnie bym go zobaczyła, ale niestety to akurat wiąże się z pieniędzmi, bo nie wiem jak teraz, ale kiedyś za powtórkę płaciło się reżyserowi, wykonawcom, scenografowi, autorowi scenariusza. Nie wiem czy te prawa się w tej chwili stosuje, czy nie, czy jest to wolna amerykanka. Ale trudno. No i tak powstał. To był właściwie pierwszy program z cyklu ,,Spotkanie z…’’.
Była Irena Santor, której program reżyserował Stefan Szlachtycz, swego czasu też naczelny reżyser Telewizji Polskiej. Była Halina Kunicka, to Janusz Rzeszewski, scenografię Jurek Masłowski. Jest tych programów cała masa. Współpracowałam również z Romualdem Szejdem. To były może bardziej kameralne, bo studyjne programy, ale były gwiazdy. Była Krysia Sienkiewicz, była Basia Kraftówna, Iga Cembrzyńska i Alina Janowska. Oczywiście to były programy osobne dla każdej z wymienionych pań. Studio jeszcze czarno-białe, bo pierwszy program kolorowy zrealizowaliśmy w 1975 roku właśnie z Teatru Wielkiego. Oczywiście nie obyło się bez wpadek. Pamiętam, przyjechał wóz, bo ten kolorowy wóz przyjeżdżał z Warszawy. Myśmy nie mieli. Myśmy mieli jakiś tam czarno-biały wóz na stanie telewizji. I wtedy, ponieważ to był program eksperymentalny, przyjechał z Holandii Van Houten, żartuję oczywiście z tym Van Houtenem – jakaś obsługa holenderska i była awaria. Wiem, że publiczność siedzi, nie wiem 1200 osób chyba liczyła sala Teatru Wielkiego. Awaria, nie można dalej realizować programu. Konferencję chyba to wtedy Janek Suzin i Edyta Wojtczak prowadzili. Wychodzili, tłumaczyli, opowiadali. Dyrektor był bardzo zdenerwowany, nawet do samego prezesa dzwonił, a wtedy się odbywał jakiś zjazd partii, nie wiem, bo ja w tej materii nie jestem biegła. W każdym razie zadzwonił gdzieś do Komitetu Centralnego i była interwencja naturalnie. Po jakimś czasie był sygnał i można było dalej program realizować. Ale to były naprawdę… Tam człowiek zostawił swoją młodość, swoją miłość do tej firmy, swoje zaangażowanie. No, ale to wszystko było, a szkoda. No, jaki jeszcze program? Oprócz tego, że zajmowałam się rozrywką, to byłam redaktorem teatru, telewizji często, estrad poetyckich. Współpracowałam z Tadeuszem Worontkiewiczem. Byłam również asystentem reżysera. Bardzo dużo teatrów młodego widza zrealizowaliśmy. Taki trzyodcinkowy teatr Małgosia contra Małgosia. Nie wiem, to młodsze pokolenie, może pani pamięta. Też studio i też plenery. Bardzo często wychodziliśmy w plener, próbując realizować te programy metodą filmową, bo studio już było dla nas za ciasne. Nie w sensie powierzchni, tylko po prostu chcieliśmy jakiegoś oddechu większego.
[Biała plansza. Pośrodku czarny napis prostą czcionką: Jak wyglądała realizacja teatru telewizji?] Przede wszystkim scenariusz pisał Ryszard Czubaczyński, sugerując kogo by ewentualnie można zaprosić. Ja jako redaktor programu miałam współdecydujące zdanie, angażowałam artystów, zamawiałam teksty. Często teksty piosenek były specjalnie na nasze zamówienie pisane, więc współpracowałam z panią Marią Czubaszek, z Adamem Kretschmarem, z Ireneuszem Iredyńskim. I kompozytorów – to różnie bywało, bo często łatwiej było napisać może, nie wiem, muzykę, a do tego tekst, ale myśmy zaczynali od tekstu, dlatego że staraliśmy się tematycznie [realizować]. Na przykład był taki program z cyklu „Dobry wieczór, tu Łódź”. Poświęcony wiośnie „Gdzie ty jesteś wiosno?” i musiałam znajdować piosenki istniejące już, które w temacie miały wiosnę oraz zamawiać u autorów piosenki, które będą coś o tej wiośnie mówiły. Program z okazji 30-lecia „Głosu Robotniczego”. Była taka gazeta niestety kiedyś. I to był też tematycznie program Rywia z okazji Nowego Roku. Właśnie to w 1975 roku ten pierwszy kolorowy program i to się nazywał ,,Na ten Nowy Rok’’. Oczywiście scenografia adekwatna do tematu. Jak przypomnę sobie te wszystkie magazyny, te pracownie w Teatrze Wielkim, bo oni z nami współpracowali. Nie to, że my przywoziliśmy scenografię. Nasz scenograf przez nas wynajęty. Ja angażowałam scenografa, ja angażowałam reżysera. Po czym podpisywaliśmy z nimi umowę i stały kontakt. Trzeba było brać udział w tych nasiadówkach, dyskusjach na tematy związane z realizacją. I świadomość, że oczywiście było to rejestrowane, ale to było na żywo dla ludzi. Więc nie mogło być żadnej wpadki. Oczywiście zdarzały się. Nie zapomnę jak konferansjer zapowiada zespół Homo Homini, zespół czterech chłopaków. A wychodzi – playback. Puszcza playback zespołu żeńskiego Pro Contra na przykład. No, ale w innym programie wpadka, ,,Śpiewająca lokomotywa’’ był taki tytuł jednego z odcinków, gdzie bohaterem była wielka, zbudowana lokomotywa, przepiękna. Nie wiem skąd, widocznie ona była jakoś napędzana olejem. Wyszedł Jacek Lech w białym, przepięknym garniturze. No i ten olej się chyba wylał. On się poślizgnął, upadł. Wszystko jest zarejestrowane. Oczywiście jest montaż po to, ale dla publiczności, chociaż to była atrakcja, bo wtedy publiczność wiedziała, że to się dzieje, że to nie jest udawane. No to były wspaniałe programy, program tematyczny z okazji Dnia Matki. Piękny program, gdzie Ewa Wycichowska, solistka baletu Teatru Wielkiego, przygotowała balet dziecięcy. Z okazji tego Dnia Matki to wtedy Włodek Gawroński reżyserował. Piękny. Także każda jednostka miała, to nie były takie programy, że wychodził piosenkarz i śpiewał. No śpiewał, ale śpiewał to, co myśmy mu zaproponowali, co wspólnie uzgodniliśmy. I to było tematycznie ustalone.
Tam realizowałam teatr w telewizji z udziałem Jana Peszka. Jan Peszek wziął udział w Teatrze Telewizji pod tytułem „Konkurs Stulecia”. Reżyserował Tadeusz Worontkiewicz w studio, w jednej z hal było zaaranżowane studio i ponieważ nasze studio było za małe, nie mogliśmy tego zrobić. I tam właśnie to realizowaliśmy. Potem wszystkie postsynchrony były tam robione. To jeden z takich znaczących programów Teatrów Telewizji, który często dokrętki, bo w początkach telewizji wszystkie dokrętki były realizowane kamerą filmową, Było telekino i bardzo to, jak sobie przypomnę, śmiesznie wyglądało. Program idzie na żywo ze studia, jakieś „śpiewki stare, ale jare” na przykład. No i reżyser, siedzimy w reżyserce, mówi: „Telekino start”. No i musiał mieć refleks operator obsługujący to telekino, żeby się wstrzelić wtedy. Pamiętam taki program: „Nie bójmy się jesieni”. Ja byłam wtedy autorką tego scenariusza. No jakżeż o jesieni śpiewać w studio w sztucznej dekoracji. Robiliśmy bardzo dużo zdjęć w Lesie Łagiewnickim i trzeba było wtedy właśnie wystartować w hali, bo pytała pani o Wytwórnię Filmów Fabularnych. Tam też, już nie pamiętam do jakiego programu rozrywkowego, ale to korzystaliśmy też ze studia jako dekoracji. Wiem, że inne redakcje, choćby Iwona Łękawa, która realizowała, ale to są już późniejsze lata, swoje programy bardzo często korzystała ze współpracy z Wytwórnią Filmów Fabularnych. Realizowaliśmy również w wynajętym pomieszczeniu w Żurominie, gdzieś tam koło Łodzi. Wiem, że wtedy po raz pierwszy w życiu widziałam prawdziwe Hondy, mówię o motocyklach, i to wioska była, przejeżdżała taka kawalkada tych wspaniałych motocykli z tymi ubranymi w skóry motocyklistami, to jakiś klub był, Harvey chyba. Chciałam jeszcze powiedzieć właśnie o Worontkiewiczu, który był pierwszym etatowym pracownikiem telewizji. W 1956 roku zaczął pracę w telewizji tuż chyba po Szkole Filmowej. Wtedy pamiętam, to znaczy to już wiem tylko z lektury, z historii, że pierwszym spektaklem, który był transmitowany to byli Sędziowie Wyspiańskiego w reżyserii Zbigniewa Kuźmińskiego, reżysera filmowego. A Tadeusz Worontkiewicz chyba w 1958 roku zaczął samodzielnie reżyserować i ma na swoim koncie masę widowisk teatralnych, jest taka strona w adresie www.art.intv.pl, gdzie ja ją współredagowałam, gdzie są sylwetki właśnie reżyserów, ludzi kultury ogólnie tego miasta i nie tylko.
[Biała plansza. Pośrodku czarny napis prostą czcionką: Jaki tryb pracy obowiązywał w telewizji?] Nie była to praca na pewno od 8:00 do 16:00, bo często pracowało się w nocy, szczególnie nagrania. Jeździliśmy do Warszawy nagrywać na Myśliwieckiej 3/5 w radio, a tylko wtedy było wolne studio, bo normalnie w ciągu dnia realizowali swoje programy, więc my wynajmowaliśmy, to się wiązało z bardzo długimi rozmowami, koordynacją terminów. Jeździło się w nocy i realizowało się tam nagrania. Oczywiście realizator dźwięku był z Warszawy. Tam również odbywały się próby. W programie, który reżyserował Janusz Rzeszewski, poświęconym Marii Koterbskiej, udział brał Michnikowski, Czechowicz, Kobuszewski, i tam właśnie w tym studio nagrania sobie, a my na korytarzu odbywaliśmy próby, bo ona zaprosiła do programu, ponieważ jeździła z jakimiś chałturami po kraju i w towarzystwie wymienionych aktorów dawała swoje koncerty. Także praca nie była pracą urzędnika. Tylko to była praca niemal… Myśmy mówili, że pracujemy w fabryce, w kopalni. No bo niestety, pracowało się nieraz po 12 godzin, po kilkanaście. Oczywiście bywały dni, przecież niecodziennie się realizowało te programy, bo oprócz tej rozrywki, o której mówiłam, oprócz teatru, byłam jeszcze współautorką wielu teleturniejów ze Staszką Ryster. To były cykliczne programy i raz w miesiącu robiliśmy taki program, więc trzeba było to wszystko przygotować. Nie było dnia, żeby człowiek siedział z założonymi rękami. Potem, kiedy w 1991 roku, już po transformacji, zmieniło się – nie było już pieniędzy, już telewizja przestała być potrzebna może. W każdym razie kierownictwo się zmieniło, i filozofia, ideologia przeniesiono mnie do redakcji programów archiwalnych. I kierowałam taką redakcją, aż do przejścia na emeryturę. I tu niestety już była to praca „od do”. Od 8:00 do 16:00 – „dziękuję, do widzenia”. Co bardzo mojemu temperamentowi nie odpowiadało. No ale co zrobić, jeszcze parę lat do tej emerytury zostało. Ale mam tę satysfakcję, że uporządkowałam, bo był straszliwy bałagan, naprawdę. Nie wiem, jak to w tej chwili wygląda, ale miałam sporo pracowników, chyba 6-7 osób. Na etacie również korzystaliśmy z osób na umowę, które przeglądały stare, bo jeszcze się zachował stół montażowy i cała masa nieobejrzanych na taśmie 16 mm właśnie tych wspomnianych wcześniej dokrętek filmowych. No i do momentu przejścia na emeryturę jakoś to porządkowałam.
Każdy program, który schodził z anteny musiał być opisany. Wprowadzało się dane do komputera. Ja to robiłam. Koleżankę potem przeszkoliłam i ślad tego mam nadzieję, że jest. Oprócz programów i na takich nośnikach, jeszcze przecież telewizja na początku dysponowała, myśmy to nazywali „zemstą Hitlera” – starymi maszynami montującymi na dwucalowej taśmie, które przegrywało się najpierw chyba na VHS-y, potem z tych VHS-ów… przepraszam, na U-matici, bo VHS to była taka już tylko chyba do użytku domowego. Z tego U-matica na Betacam. W tej chwili nie wiem w jaki sposób są przechowywane. W każdym razie każde przegranie to traciło się na jakości tego programu, a szkoda. A BCN jeszcze były, to już była jednocalowa taśma, także dwucalowa, BCN jednocalowy, U-matic, Betacam. Te taśmy, te dwucalowe wywieziono do Katowic i dyrektor techniczny – nazwiska nie podam – podjął decyzję, żeby gdzieś na lotnisku pod płytą jakąś, a było tego bardzo dużo, kilkaset sztuk, zakopać. Oczywiście wcześniej były przegrane, bo nie było gdzie trzymać. A to ważyło 10 kilogramów. Pamiętam te dziewczyny montażystki, szczupłe, drobne dziewczynki musiały dźwigać. Tu była maszyna podająca, tu była maszyna nagrywająca. No to z tej podającej chciałam trzy sekundy. Proszę bardzo. Dobrze, a teraz wrócimy do tej. I podnosiły, przekładały. To była ciężka praca fizyczna. No teraz to się, ja wiem, że teraz dziennikarze nie chodzą na montaż, tylko mówią co by chcieli i montażysta siedzi sam, montuje. Tak, taka praca. No, ale to technika. Technika z jednej strony życie nam ułatwia, a z drugiej demoralizuje. Podobnie jest z Internetem. W każdym razie pomieszczenia były maleńkie. Zrobiono w piwnicy profesjonalne magazyny. No, ale czy one nadal mieszczą wszystko, trudno mi powiedzieć. Ale wracając jeszcze tak do pytania – praca, mimo że katorżnicza czasami, była wspaniała, natomiast później potrzebna na pewno, ale urzędnicza już. No to tyle mogę powiedzieć.
Gdyby była taka możliwość cofnięcia się w czasie, wróciłabym na pewno do tego, co robiłam, ale do takiej telewizji, jaka była wtedy, nie do tej [teraz]. Niestety i to przykre, bo były wspaniałe pracownie krawieckie, stolarskie, modelarskie. Byli tam fachowcy, którzy na miejscu w tej stolarni, ci starsi panowie, którzy tworzyli te dekoracje, ci scenografowie siedzący tam cały czas, te nasze panie krawcowe szyjące kostiumy. To było malarnia, taki pan Pećko, który malował te wszystkie dekoracje. No o, widzicie, nie powiedziałam jeszcze o Wytwórni Filmów Oświatowych. Korzystaliśmy z hal i tam zrealizowaliśmy program z cyklu „Piosenki Filmowe”. Program pod tytułem: „Mr. White contra Mr. Black” chyba. I scenariusz napisał Czubaczyński, reżyserował Jurek Woźniak, scenografię Jurek Groszang i malował przez calutką noc horyzonty. To była ręczna praca, nie było zastawek, blue-boxów czy teraz green-box. Wszystko było ręcznie malowane. Zresztą pod tym tytułem „To były czasy” z okazji czterdziestolecia chyba telewizji, gdzieś w archiwum to musi być, z pracownikami, z takimi matuzalemami jak ja, robiono filmiki. Właśnie z okazji, pod tytułem „To były czasy”. I to myślę, że warto, żeby to przegrać na jakiś nośnik, żeby to zachować, bo to jest dokument, bo to jest historia tej firmy. Teraz się w ogóle o tym nie mówi. Jak otworzyłam tak z ciekawości Wikipedię i z przerażeniem stwierdziłam, że dla autorów, bo tam nie podaje się autorów, że telewizja powstała w tym i w tym roku, a sztandarowym programem telewizji był powstały w 1986 roku „Magazyn kryminalny 997”. Bardzo cenię pracę Michała Fajbusiewicza. No ale zapomnieć o tym wszystkim, co stanowiło tę telewizję – teatr telewizji, teatr młodego widza, rozrywka, programy muzyczne, których redaktorem był Stanisław Gerstenkorn, znany muzyk, kompozytor. Piękne programy z Henrykiem Czyżem, realizowane w filharmonii, też miałam przyjemność współrealizować jeden z tych programów. Naprawdę było. Warto sięgnąć do tej skarbnicy, nie wiem, wystarać się jakieś pieniądze, może by się znalazły. Myśmy też… znaczy program powstawał wtedy w ten sposób, że tworzyło się kosztorys, wysyłało, bo to były redakcje naczelne w Warszawie. Myśmy byli taką agendą, umówmy się. I oni akceptowali tenże kosztorys. Następowało rozliczenie po zrealizowaniu programu. Ale też nie była to kasa bez dna. Trzeba było walczyć, to się jeździło do Warszawy, przekonywało, prosiło. Pamiętam wtedy był taki okres, kiedy naczelnym redakcji rozrywki był Jan Krzyżanowski, mąż Sławy Przybylskiej. Też zrobiłam z nią na zamku w Piotrkowie wspaniały recital, i wtedy od niego zależało, czy dostaniemy te pieniądze, ale przekonaliśmy go i dostaliśmy pieniądze na programy. Teraz myślę, nie wiem, jak jest finansowana telewizja, czy tylko przez sponsorów, ale sponsora można przekonać, mając dobry pomysł, tak mi się wydaje.
Zadanie Powiększenie kolekcji nagrań audiowizualnych oraz zwiększenie dostępności Archiwum Historii Mówionej zostało sfinansowane przez Unię Europejską NextGenerationEU.

