Przejdź do treści
Strona główna » Blog » Joanna Modrzejewska

Joanna Modrzejewska

    Transkrypcja rozmowy w formacie.docx

    Nazywam się Joanna Modrzejewska. [Biała plansza. Pośrodku czarny napis prostą czcionką: Jak wyglądały początki Pani życia w Łodzi?] Po zakończeniu powstania warszawskiego, po przejściu przez obóz Dulag 121 w Pruszkowie, znalazłyśmy się u rodziny mamy, w takim mająteczku pod Łowiczem, w Chąśnie. I stamtąd mama któregoś dnia postanowiła, że wyruszy do Łodzi, żeby poszukać jakiegoś mieszkania. Do Warszawy nie było co wracać, bo nasz dom został kompletnie zniszczony 15 sierpnia, czyli prawie na początku powstania. Wyruszyła do Łodzi, no w strasznych warunkach podróżowała. To był koniec kwietnia 1945 roku. No i właściwie ta jej wyprawa zakończyła się fiaskiem. Nic, nigdzie… Wszędzie gdzie… może gdzieś w jakichś odległych dzielnicach by coś znalazła, ale kręciła się tu po centrum Łodzi – wszędzie, na wszystkich mieszkaniach była już żółta kartka naklejona przez urząd kwaterunkowy, że mieszkanie jest zajęte. I już taka strasznie zmęczona, brudna i zrozpaczona wracała na stację Łódź Fabryczna, żeby znów jakoś się dostać do Łowicza i z Łowicza do tego majątku. I usłyszała za sobą głos. Okazuje się, że jest to taka daleka mamy kuzynka. To było blisko posesji Kilińskiego 78. No zaczęły rozmawiać i ciocia Maryla mówi: „Zosiu, szukasz mieszkania? Tu, w tym domu, w którym my mieszkamy, na drugim piętrze jest puściutkie mieszkanie, bo kolejarz niemiecki zabrał swoją rodzinę, wszystkie meble – mieszkanie jest puste, ale czyste – i wyjechał do Niemiec”. No więc mama przenocowała u tych kuzynostwa właśnie, na pierwszym piętrze, u doktora Brzozowskiego. Na drugi dzień pobiegła do urzędu kwaterunkowego, przyszła z urzędnikiem. Jeszcze jak urzędnik się dowiedział, że mama jest stomatologiem, to bardzo chętnie przyjął takiego nowego obywatela miasta, bo lekarzy było brak. No i już mieszkanie było nasze. Także przed ósmym maja już z Chąśna dostałyśmy się do Łodzi.

    Tata był ciągle w Oflagu niemieckim, bo tata był oficerem. To znaczy, już w tym momencie był wyzwolony z Woldenbergu. Z tym, że Woldenberg był wyzwolony przez radzieckich no… Nie wiem, jak to powiedzieć. Nie „wyzwolicieli” na pewno, tego słowa nie użyję. Ale ten obóz został zlikwidowany przez władzę radziecką. Tata wrócił do Warszawy no i zaczął poszukiwania oczywiście. Przez Czerwony Krzyż – nie wiem jak to się robi, jak to się działo – ale dowiedział się, że jesteśmy w Łodzi i wtedy przyjechał do nas.

    Niestety dziadka mojego, czyli Jana Konopnickiego, nigdy nie poznałam, bo on zmarł jeszcze przed moim urodzeniem się. To samo Maria Konopnicka. Więc to, co wiem, to wiem od mojej mamy. To wiem od mojej mamy. Wiem, że… U nas w domu nigdy nie mówiło się o Marii Konopnickiej jako o jakiejś osobie pomnikowej. To zawsze była babcia Marysia. I ja ją tak… od dziecka takim uczuciem darzyłam i tak ją traktowałam. Dużo więcej w domu się mówiło o babci Marii niż, o mojej prababci oczywiście, niż o dziadku Janie, który tutaj jest, patrzy na nas z tego małego zdjęcia. No mama bardzo kochała ojca swojego. To był bardzo taki człowiek… bardzo uczynny, solidny, oddający połowę swojego życia dla kogoś, nic dla siebie. Czytam teraz taką ciekawą książkę, napisaną przez panią Grzebałkowską, na temat Marii Konopnickiej. No… inne podejście, ale podoba mi się, bo takie lekkie jest podejście właśnie i dobrze. I dobrze, no. No cóż, jakieś tam naturalnie dziecięce wspomnienia mojej mamy ciągle są w mojej pamięci przechowywane, bo ja sama osobiście – już tak, jak wspomniałam – ani nie miałam szczęścia poznać swojego dziadka Janka, ani prababci Marii. To, co wiem, to wiem od mojej mamy.

    Nie wiem dlaczego, nie umiem tego wytłumaczyć. I to we mnie zostało do dziś dnia. Ja ciągle tęskniłam za Warszawą. Warszawa była tym dla mnie pięknym, wymarzonym miejscem. Łódź była brudna, zaniedbana. No taka… Nie taka, jak ja chciałabym, aby miasto, w którym mieszkam, wyglądało. To była naturalnie taka dziecięca trochę… Brak rozsądku, no bo przecież tą Warszawę, jaką ja pamiętam… No trzeba powiedzieć, że w Warszawie odbywały się rzeczy okrutne i straszne: egzekucje uliczne, łapanki. Ale dla mnie był ważny Park Ujazdowski, do którego chodziłam na spacery. A tu, tutaj mi tego wszystkiego było brak. No, ale to szybko minęło. Mama mnie zapisała do szkoły, na Narutowicza. To była… Tymczasem to było gimnazjum prywatne pani dr Czapczyńskiej. To znaczy, przepraszam, gimnazjum było… zajmowało pierwsze i drugie piętro, a ja zaczęłam chodzić na piętro czwarte do szkoły podstawowej. Potem zresztą dostałam się do tego gimnazjum na niższe piętra, ale to już nie było prywatne. Oczywiście zostało upaństwowione. Obecnie to ono jest przeniesione chyba na ulicę 24-go. Nie, nie, nie. To jest taka ulica… A, mniejsza z tym. No w każdym bądź razie już się nie mieści tam -Narutowicza 56. I nosiło… dostało imię Wyspiańskiego chyba. Dwunastka to była, dwunastka. Więc już jak zaczęłam chodzić do szkoły… Okazało się, że piętro niżej mieszka dziewczyna, która chodzi ze mną do jednej klasy i zarazem jest moją daleką kuzynką. Maria Brzozowska, wnuczka doktora Kazimierza Brzozowskiego. Myśmy mieszkały na drugim piętrze, ona na pierwszym. No więc miałam już przyjaciółkę, koleżankę szkolną. Razem chodziłyśmy do szkoły, razem wracałyśmy. No i to już… to życie zaczęło być bardziej różowe wówczas. Co prawda bardzo przeżyłam jeden, jeden dzień – 9 maja – kiedy strzelano na wiwat, bo to było zakończenie wojny. Naturalnie, ja tego nie wiedziałam, że taka jest przyczyna tych strzałów, tylko byłam pewna, że wojna się zaczyna na nowo. I wtedy moja mama mówi: „Po raz pierwszy przez całe powstanie nie płakałaś, nie narzekałaś, nic. Pierwszy raz się rozpłakałaś słysząc te strzały”. Dopadłam do mamy i zapytałam: „Czy to znów zaczyna się wojna?”. No więc mama mnie uspokoiła, że nie, że to są innego rodzaju strzały. Ale to pamiętam bardzo dobrze, że tak mnie wystraszyły te strzały, że… No. No i potem już życie się potoczyło. Mama dostała od miasta gabinet. No bardzo była potrzebna. Lekarz stomatolog. Dostała gabinet, dostała pracę na Akademii Medycznej jako asystent na ulicy Pomorskiej 21. Nie wiem, co tam jest teraz. Bardzo wiem, że ładnie jest ten budynek wyremontowany.  No i… No i… A tata! Tata, nieprzytomny wielbiciel wojska. Moja babcia twierdziła, jego mama, że on się urodził w mundurze. Tak twierdziła: „Janek to się w mundurze urodził”. No więc oczywiście, jak tylko się trochę odsapnął, oswoił z tym, że jest na… jest wolnym człowiekiem – pojechał do Warszawy i zgłosił swoją gotowość do służby w wojsku. I właściwie już go potem widywałam sporadycznie, bo jak to wojskowy – był przerzucony: a to Kielce, a to Inowrocław, czy tam jeszcze coś. A potem chyba dwa lata był kierownikiem wszystkich działań wojennych w Bieszczadach. Z bandami UPA były te walki, prawda? No i tam ojciec był bardzo ceniony jako bardzo dobry oficer. Tam został przydzielony i tam… Tam już… stamtąd to dostał dowództwo pułku w Tarnowskich Górach. I wtedy znów mogłam go widywać, bo tam w ramach… w ramach takiego zadośćuczynienia za majątek stracony we Lwowie – bo we Lwowie ojciec miał bardzo piękny dom – to dostał willę, bardzo ładną willę w Tarnowskich Górach na własność. I tam zamieszkała mama mojego ojca. I ja tam spędzałam wakacje. Przyjeżdżałam tam często. Tata tam był dowódcą pułku w Tarnowskich Górach. Ale potem znów go gdzieś przerzucili. I to tak, tak wie pani, że nie bardzo się tym ojcem nacieszyłam właściwie. Taki był. No dla niego wojsko to było po prostu… On sobie nie wyobrażał życia, żeby nie służyć w wojsku. To w ogóle było nie do pojęcia. Tak to wyglądało.

    [Biała plansza. Pośrodku czarny napis prostą czcionką: Do jakich kin Pani chodziła i jak wspomina Pani filmową Łódź?]
    Właśnie tenże pan doktor Kazimierz Brzozowski, tu jest jako młody i przystojny, już wówczas to był pan z siwym wąsem, siwiutkie włosy… Ale bardzo… On w ogóle był ginekologiem ze specjalnością położnictwo. I on bardzo lubił… i pomagać ludziom… No miał tutaj znakomitą opinię w Łodzi. Był znakomitym położnikiem, bardzo lubił przebywać z młodzieżą. No i często zabierał tą moją kuzyneczkę, koleżankę Marysię i mnie do kina. My chodziłyśmy do kina Włókniarz. Dziadek nam bardzo imponował, bo po cichutku nam mówił: „Zabieram was dzisiaj do kina Gówniarz. Tylko nie mówcie babci”. No i nam to tak imponowało, że taki starszy pan, elegancki, takie brzydkie słowo w naszej obecności używa. Tak. Albo do kina Polonia. To były dwa kina, do których nas zabierał. My same, już jak byłam starsza, byłam chyba w przedostatniej klasie, w liceum, z koleżanką moją – inną, nie z tą – byłyśmy obie szalenie zakochane w Czesławie Wołłejko. I ze szkoły biegałyśmy do kina Bałtyk. Codziennie, na Młodość Chopina. Że nam się nie znudziło… To znaczy, myśmy głównie… No pierwszy raz oglądałyśmy cały film, a potem już tylko wpatrywałyśmy się w tego młodego Chopina, czyli Czesława Wołłejkę. No, to taki był… No, a potem już jako osoba i bardziej dorosła, i zamężna często chodziłam z mężem do kina. Chodziliśmy, owszem. Jeszcze to były takie czasy, że o bilety na niektóre filmy było bardzo trudno, więc kupowało się od tak zwanych „koników”. „Po cenie sprzedam, po cenie”. No, po tej cenie… Ta cena to była troszkę wyższa niż w kasie. Ale jak chcieliśmy na jakiś film pójść, to się płaciło. Natomiast… Od czasu, kiedy bardzo mi dokucza kręgosłup i kiedy owdowiałam, to właściwie w kinie nie bywam. Nie bywam, bo to… samej nie bardzo lubię. Poza tym, no teraz telewizja pokazuje różne filmy, więc nie ma takiego głodu obejrzenia jakiegoś dobrego filmu. No i teraz ostatnio… no to już nie pamiętam, kiedy byłam, na jakim filmie, naprawdę. Może jakbym tak dobrze pogrzebała w pamięci, to bym sobie przypomniała.
    Bardzo wygodne miękkie siedzenia. Nie wiem, czy we wszystkich, ale na pewno były w Polonii. Z całą pewnością. No i oczywiście… No, w ogóle no to taki… Wiało od nich wielkim światem. Dla takiej dwunastoletniej dziewczyny no to było taki… Ja wiem? Kontakt z Zachodem, z jakimś właśnie Hollywood czy…No coś takiego… Ja bardzo lubiłam, zresztą ta moja kuzyneczka też, do kina. I to pamiętam, te miękkie siedzenia, wygodne, boże…
    Może już troszkę później… To. Przeminęło z wiatrem. Na którym byłam chyba ze trzy razy. I śmiałam się, opowiadałam, że ja już w czasie kroniki zaczynałam płakać, bo wiedziałam, co będzie na tym filmie. Tak, Przeminęło z wiatrem. Potem, potem… Chłopi, trylogia, Pan… Nie, Pan Tadeusz to już dużo później, dużo później. No, to z tych wcześniejszych to właśnie… To były te filmy, na które było trudno się dostać. Wakacje często spędzałam też w Tarnowskich Górach, u mojej babci. I babcia zabierała mnie do kina. I tam było bardzo restrykcyjnie, że „od 18 lat”. Więc babcia potrafiła… No, była już mocno starszą panią – tak potrafiła panią bileterkę tam zagadać, zakręcić, że w końcu mnie wpuszczała. Ja tam miałam 14 lat, powiedzmy. A filmy pełne miłości, amerykańskie jakieś. Tytułów nie pamiętam, aktorów nie pamiętam, ale wiem, że wspaniałe były. No wspaniałe.

    Do Honoratki koniecznie. Tam ten artystyczny świat się zbierał. Bardzo lubiłam do Honoratki chodzić. O, chodziłam często, często tam. To prawda.
    Filmowe tam było towarzystwo. Tam bardzo zaprzyjaźniłam się z Morgensternem. Nawet… ja wiem… no tam namawiał mnie na jakieś takie spotkania poza Honoratką. Ale ja nie… On mi się nie bardzo podobał, szczerze mówiąc.
    Ale już w końcu mnie tak męczył, męczył, że podałam mu mój telefon. Oczywiście żadnych komórek wtedy to jeszcze, nie wiem… U nas w Polsce nikt nie słyszał. Stacjonarny. No i on powiedział, że zatelefonuje, żeby zaproponować mi jakąś kawę czy może nawet kolację. I ja poprosiłam moją ciocię, siostrę mojej mamy, żeby odbierała telefony. Miałyśmy bardzo podobny głos. Ciocia odebrała, zapytał się: „Czy to Joanna?” Ciocia mówi: „Tak, Joanna”. „No słuchaj, to ja tam nawiązuję do naszej rozmowy i chciałbym bardzo zaprosić cię na kolację do SPATIF-u. Ciocia mówi – niby ja – „No oczywiście”. I się z nim umówiła. Ja mówię: „Dobrze ciociu, to teraz pójdziesz, bo mnie on się nie podoba. A jak nie pójdę, to będzie tu wydzwaniał”. „Oj dziecko, co ci szkodzi? Przecież w restauracji do łóżka cię nie zaciągnie. Idź”. No dobrze, poszłam. No rzeczywiście bardzo był… sympatyczny wieczór. Nawet jakoś więcej mi się podobał w czasie tej kolacji niż w Honoratce. No, więc na przykład… [Romana] Polańskiego tam spotykałam. Nie, Polańskiego… nie bywałam… Poza tym kilkakrotnie w szkole filmowej – były tam takie bale. To na jednym takim balu to właśnie z Polańskim sporo tańcowaliśmy. Bo właściwie ja już chciałam wyjść… I on na schodach mnie zatrzymał. Mówi: „Dziewczyno, ten bal zblednie bez ciebie. Nie odchodź”. No więc zostałam, potańcowaliśmy z Polańskim sporo. Poznałam też tam Tyszkiewiczową [Beatę Tyszkiewicz]. No wtedy nie, to ona jeszcze chyba nie była mężatką chyba. A już nie pamiętam. No jednym słowem to były takie „bale gałganiarzy”, no takie w tej szkole filmowej. Bardzo, bardzo fajne. No, to tak mogę powiedzieć, że taki był mój kontakt z filmową Łodzią.
    Trzeba było być przebranym. I im gorzej, tym lepiej. To nie miała być piękna suknia haftowana czy tam wyszywana brylantami. To miało być takie… takie gałganiarstwo właśnie. Polański wtedy, kiedy mnie zatrzymał, to był… miał na spodnie zrobioną spódniczkę ze starej firanki… no i coś tu na górę, już nie pamiętam co. I trzeba było mieć jakiś taki strój niedbały, taki gałganiarski – coś starego, trochę brudnego, trochę podartego. O! I dlatego może stąd była ta nazwa – Bal Gałganiarzy. Tak, pewnie tak. A wchodziło się koteńku… To znaczy dziewczyny były wpuszczane bez problemu. Natomiast jeśli chodzi o chłopaków, to pewnie musiał ich ktoś wprowadzić, być może. Bo dziewczyny nie. Dziewczyny proszę, wchodzą, wchodzą, już. Tak to było.
    Ale były to czasy wesołe, beztroskie, to prawda. Bo potem już jak wyszłam za mąż, dziecko, to już takie hiki-miki to już się skończyły. Nie było na to czasu, ani głowy, ani… Ani nawet już siły i ochoty.

    Mąż był inżynier włókiennik. A ponieważ ja pracowałam w Textilimpexie, w dziale tkanin, to bywałam w jego zakładzie służbowo. I on mi się potem, potem już po wielu latach przyznał. Bywałam tam u niego służbowo i po którejś mojej wizycie on do swojego zastępcy, siedzącego w tym samym gabinecie, powiedział: „Ja z tą dziewczyną się ożenię”. Ten jego kolega mówi: „Wybij to sobie z głowy, spójrz na siebie, spójrz na nią”. Rzeczywiście mój mąż był taki może mało atrakcyjny. Łysy, mocno łysy, tylko wianuszek mu został. No i taki troszkę przy kości. No nie był to powiedzmy sobie… na pewno to nie był jakiś amant filmowy. No, ale… Podobno jak chłop się uprze, to do swojego doprowadzi. No i stąd się wziął ten mój mąż. Ale to zupełnie… no zupełnie z innej, że tak powiem, półki. Ani filmy, ani kultura, ani poezja, ani pisarstwo. Kończył Politechnikę, był członkiem Stowarzyszenia Włókienników [właśc. Stowarzyszenie Włókienników Polskich SWP].

    [Biała plansza. Pośrodku czarny napis prostą czcionką: Jak pamięta Pani zdjęcia do Ziemi obiecanej?]
    Tak, to jest kamienica, istnieje do tej pory, kamienica Kilińskiego 78. No bardzo taki był dobry punkt, bo to było samo i jest – samo w sercu Łodzi. Jak to się stało, że tam była kręcona Ziemia obiecana… To znaczy – mieszkanie tych trzech młodych przemysłowców, tego nie wiem. Tego nie wiem. Ale… No zapamiętałam parę takich rzeczy. Mianowicie – ten taki duży pokój… „Stołowy”, jak myśmy nazywali ten pokój. Bardzo rzeczywiście duży, oświetlony tylko jednym oknem, w rogu tego pokoju. No w dzień też jako tako oświetlał, ale… Do robienia zdjęć, do kręcenia filmu… to to było oczywiście za skromne oświetlenie, za słabe. W związku z tym zostało zbudowane rusztowanie. Za oknem, na podwórku. I tam ustawiony… Nie wiem już – czy jeden, czy dwa reflektory, które pięknie oświetlały ten pokój. Wyglądał tak. Miałam okazję, kiedyś tam, zapytałam, czy mogę zajrzeć. Tak, zajrzeć. Ten pokój wyglądał tak, jakby dosłownie słońce świeciło prosto w okno. To było bardzo, bardzo dobrze zrobione. No i co jeszcze? To dobrze zapamiętałam. Oraz scenę jedną… Taką, która się działa, że tak powiem, na klatce schodowej. Scenę, w której Moryc… Nie… Moryc, Moryc. Pszoniak. Moryc wnosi na ramionach… Karola. Mnie jako laikowi wydawało się… I do tej pory jestem przekonana, że scena jest tak prosta… że jedno ujęcie i koniec. Nie. Powtarzano ją co najmniej sześć razy. Myśmy chichotały tam oparte o poręcz na drugim piętrze. Bo już naprawdę… ten Pszoniak to już padał z sił. No, bo w końcu… trochę był chyba niższy i mniejszy w ogóle od…Tak, od Olbrychskiego. No, ale to właśnie sobie pomyślałam: „Boże, to strasznie ciężka praca takich aktorów. To wcale nie jest takie hop, siup”.
    Być może, że widywałam, nie wiedząc, że to jest pan Andrzej Wajda, prawda? Z aktorów widywałam wszystkich tych trzech młodych przemysłowców. Ale jakichś takich bliższych kontaktów to nie było. Oni byli biedni, zmęczeni, zapracowani i koniec. Tak to wyglądało.

    [Biała plansza. Pośrodku czarny napis prostą czcionką: Czy poza Ziemią obiecaną w kamienicy gościli inni filmowcy?] Bardzo znaną postać, bo bardziej współczesną niż ten film, a mianowicie pan Krzysztof Zanussi. Tam wynajmował pokój od tejże cioci Józi, która była w nim absolutnie zakochana. Moja kuzynka Marieczka przybiegała do mnie na drugie piętro i podglądałyśmy z okna mojej kuchni, kuchnię piętro niżej, w której to ciocia Józia prowadziła długie rozmowy z panem Zanussim. Ciocia Józia nieduziutka, on dosyć wysoki, stała wpatrzona w niego, on pochylony, coś jej tam tłumaczył, mówił. No i potem często, jak Maryjka wracała do domu, to ciocia mówiła „moje dziecko, to jest orzeł, orzeł”. A Maryjka mówi „to niech ciocia trzyma okna zamknięte, bo wyfrunie”. „Orzeł, moje dziecko”. Nie no, rzeczywiście, czego jak czego, ogromnej wiedzy,

    To tacy kulturalni panowie. Jest o czym z nimi porozmawiać. Ja mówię, owszem ciociu, zgadzam się, absolutnie się zgadzam. Tylko Maryjka była taka trochę może zazdrosna i cioci Józi lubiła trochę dokuczać. Szczególnie z powodu Zanussiego. Tak to było, kochanie, ale bardzo to są miłe i ciekawe wspomnienia, oczywiście. Żałuję, że nie miałam za dużo czasu wtedy, no bo to i dziecko, i praca, więc troszeczkę tak nie mogłam tam jakoś za często wyglądać, zaglądać, obserwować. Zresztą nie bardzo było co, poza tą jedną sceną, inne były kręcone w mieszkaniu, To już tylko potem je widziałam na filmie.
    Nic nie zostało uszkodzone, nic nie zostało zniszczone. Ja wiem, że państwo zdaje się pożyczyli taką, czy tylko obfotografowali taką ładną etażerkę, która jest u moich przyjaciół, u Agnieszki i Michała Wilanowiczów, tak? Tam w tym mieszkaniu było dużo bardzo ciekawych mebli. Piękny kredens Gdański. Owszem, no ale nie ma. Już ja nawet nie wiem, gdzieś czy sprzedały panie chyba, wyprowadzając się do Warszawy. Ale nie słyszałam, żeby tam jakieś psoty zrobili, czy jakieś szkody. Tego nie słyszałam, a gdyby tak było, to na pewno by do mnie dotarła. Taka wiadomość.
    Jeszcze było, oświetlenie, to znaczy już nieczynne, ale instalacje były oświetlenie gazem. Doprowadzony gaz, na przykład na tej kamienicy, może to już jest zdjęte, ale bardzo wiele lat na poziomie pierwszego piętra od ulicy taki właśnie był wyprowadzony przewód. I to się kiedyś zapytałam znajomego hydraulika, który coś u nas robił. On mówi „a to było, proszę pani, oświetlenie, ale na gaz, bo nie był ten dom zelektryfikowany”. No bo był wybudowany w 1881. Tyle miał lat. I trzyma się nieźle.

    [Biała plansza. Pośrodku czarny napis prostą czcionką: W którym kinie obejrzała Pani po raz pierwszy Ziemię Obiecaną?]
    Ja myślę, że w Bałtyku. Ja myślę, bo… Lubiłam do Bałtyku chodzić i chyba najczęściej bywałam w Bałtyku. Ja myślę, że widziałam w Bałtyku. Od kiedy latałam tam dzień w dzień na Młodość Chopina, to polubiłam ten Bałtyk. To było chyba w Bałtyku.

    Będąc na filmie Ziemia obiecana, po pierwsze muszę powiedzieć, że bardzo mi się podobał, bardzo. I jakoś byłam trochę dumna, że mam w tym swój ha-ha, w cudzysłowie, udział, gdyż pewne sceny były kręcone w kamienicy Kilińskiego 78, w której mieszkałam wówczas. I bardzo, bardzo… Naprawdę bardzo podobał mi się ten film. Ja bym z przyjemnością go jeszcze raz obejrzała.